Chyba nie przesadzę jeśli powiem, że było to najnudniejsze miasto jakie widziałam w życiu! Cisza, czyste ulice, brak bezdomnych, praktycznie brak życia nocnego i rozrywek nocnych - tak wygląda centrum tego miasta. Obrzeża już nieco gorzej ale do tego powrócę.
Podczas jednej z moich podróży dotarłam tutaj autobusem z Nowego Yorku. Dla tych którzy się wybierają do Stanów jest jedna rada. Autobusy który kursują pomiędzy chińskimi dzielnicami są o wiele tańsze aniżeli niż Greyhound, który w Stanach jest głównym przewoznikiem.
Wzięłam nocny autobus z Nowego Yorku z Chinatown do Waszyngtonu. Przystanek końcowy był również w chińskiej dzielnicy, która była stosunkowo mała w porównaniu z tą w Nowym Yorku. W dodatku autobus wysadził mnie gdzieś na środku ulicy. Środek nocy, wszędzie cisza, spokój i zero ludzi. Przyjechałam ponad 2h (!) wcześniej niż było w rozkładzie i nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Całe szczęście, że natrafiłam na całodobowy McDonald, w którym spędziłam chyba z 3h do czasu kiedy nie zrobiło się jasno. Check in w hostelu miałam dopiero o 11 więc do tego czasu postanowiłam pozwiedzać miasto.
Ulice w Waszyngtonie ustawione są przeważnie równolegle i alfabetycznie oraz numerycznie co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem ale i też ułatwieniem w przemieszczaniu się. Coś podobnego spotkałam już wcześniej w Nowym Yorku. I tak np. ulica 17St NW jest równoległa do 18St NW i jest zaraz za nią czyli łatwo wywnioskować znając położenie dwóch ulic jak np. dotrzeć do 5St NW.
Zaczynam ruszać w kierunku swojego hostelu i... gubię się. Nieoczekiwanie pojawia się jakaś ogromna poprzeczna ulica i stacja kolejowa. Mapy nie mam bo i po co. Gdybym miała kupować mapy w każdym mieście to zbankrutowałabym. Zawsze wychodzę z założenia, że zawsze znajdzie się ktoś kto pomoże mi dotrzeć do celu. Tak było i tym razem. Spotkałam kobietę, która zaprosiła mnie do siebie do domu i sprawdziła jak dotrzeć do miejsca gdzie mam nocleg. Następnie samochodem odwiozła mnie pod wskazany adres!
Szybki prysznic i ruszam na dalsze zwiedzanie miasta. Okazało się, że hostel, w którym nocowałam był w czarnej dzielnicy. Wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu jadącego w kierunku centrum i byłam jedną turystką i białą kobietą w dodatku w całym autobusie. Nie było chyba osoby, która nie spojrzałaby na mnie. Pierwszy raz w życiu poczułam na własnej skórze jak może się czuć czarnoskóry człowiek w autobusie pełnym białych ludzi. Nieswojo - to chyba najlepsze określenie.
Jeśli mam wymienić coś co spodobało mi się w Waszyngtonie to jest to z pewnością Instytut Smithsona czyli gigantyczny kompleks muzeów, które są bezpłatne i ośrodków naukowych. Sama zakochałam się bezgranicznie w Afrykańskim Muzeum Sztuki. W jednej z sal swoje prace wystawiała Lalla Essaydi. Odkąd je zobaczyłam stałam się jej ogromną wielbicielką.
Osoby, które zajmują się kulturą żydowską i tematyką Holocaustu zdecydowanie powinny zobaczyć Holocaust Memorial Museum. Zaraz przy wejściu każdy zwiedzający otrzymuje małą książeczkę - historię osoby, która przeżyła Holocaust. Zdjęcia z tamtego okresu, które są na ścianach rzucają każdego na kolana i skłaniają do myślenia. Chociaż na świecie widziałam wiele miejsc poświęconych tej tematyce to właśnie Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie jest tym, które najbardziej zapadło mi w pamięć.
Moim celem był także Uniwersytet Georgetown, z kilku powodów. To właśnie na kampusie jest ławka przedstawiająca Jana Karskiego. Jedna z kilku poza m.in. Tel - Avivem i Kielcami z jego wizerunkiem. Pamiętam jak spotkałam się kiedyś z moją dobrą przyjaciółką mieszkającą w Tel - Avivie na kampusie uniwersyteckim. Usiadła koło niego na ławce i pocałowała go w czoło dodając: "Mój bohater". Urzekło mnie to. Kiedy na Georgetown pytałam się gdzie jest jego ławka nikt nie wiedział. Kiedy już na niej siedziałam i pytałam się przechodzących osób kim był Jan Karski tylko jedna chyba z 20 zapytanych osób odpowiedziała mi. Smutne, zwłaszcza, że Jan Karski był profesorem na tym uniwersytecie przez wiele lat.
Ławka przedstawiająca Jana Karskiego na Uniwersytecie Georgetown