sobota, 28 września 2013

Waszyngton

Chyba nie przesadzę jeśli powiem, że było to najnudniejsze miasto jakie widziałam w życiu! Cisza, czyste ulice, brak bezdomnych, praktycznie brak życia nocnego i rozrywek nocnych - tak wygląda centrum tego miasta. Obrzeża już nieco gorzej ale do tego powrócę. 

Podczas jednej z moich podróży dotarłam tutaj autobusem z Nowego Yorku. Dla tych którzy się wybierają do Stanów jest jedna rada. Autobusy który kursują pomiędzy chińskimi dzielnicami są o wiele tańsze aniżeli niż Greyhound, który w Stanach jest głównym przewoznikiem. 

Wzięłam nocny autobus z Nowego Yorku z Chinatown do Waszyngtonu. Przystanek końcowy był również w chińskiej dzielnicy, która była stosunkowo mała w porównaniu z tą w Nowym Yorku.   W dodatku autobus wysadził mnie gdzieś na środku ulicy. Środek nocy, wszędzie cisza, spokój i zero ludzi. Przyjechałam ponad 2h (!) wcześniej niż było w rozkładzie i nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Całe szczęście, że natrafiłam na całodobowy McDonald, w którym spędziłam chyba z 3h do czasu kiedy nie zrobiło się jasno. Check in w hostelu miałam dopiero o 11 więc do tego czasu postanowiłam pozwiedzać miasto. 

Ulice w Waszyngtonie ustawione są przeważnie równolegle i alfabetycznie oraz numerycznie co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem ale i też ułatwieniem w przemieszczaniu się. Coś podobnego spotkałam już wcześniej w Nowym Yorku. I tak np. ulica 17St NW jest równoległa do 18St NW i jest zaraz za nią czyli łatwo wywnioskować znając położenie dwóch ulic jak np. dotrzeć do 5St NW.

Zaczynam ruszać w kierunku swojego hostelu i... gubię się. Nieoczekiwanie pojawia się jakaś ogromna poprzeczna ulica i stacja kolejowa. Mapy nie mam bo i po co. Gdybym miała kupować mapy w każdym mieście to zbankrutowałabym. Zawsze wychodzę z założenia, że zawsze znajdzie się ktoś kto pomoże mi dotrzeć do celu. Tak było i tym razem. Spotkałam kobietę, która zaprosiła mnie do siebie do domu i sprawdziła jak dotrzeć do miejsca gdzie mam nocleg. Następnie samochodem odwiozła mnie pod wskazany adres! 

Szybki prysznic i ruszam na dalsze zwiedzanie miasta. Okazało się, że hostel, w którym nocowałam był w czarnej dzielnicy. Wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu jadącego w kierunku centrum i byłam jedną turystką i białą kobietą w dodatku w całym autobusie. Nie było chyba osoby, która nie spojrzałaby na mnie. Pierwszy raz w życiu poczułam na własnej skórze jak może się czuć czarnoskóry człowiek w autobusie pełnym białych ludzi. Nieswojo - to chyba najlepsze określenie.

Jeśli mam wymienić coś co spodobało mi się w Waszyngtonie to jest to z pewnością Instytut Smithsona czyli gigantyczny kompleks muzeów, które są bezpłatne i ośrodków naukowych. Sama zakochałam się bezgranicznie w Afrykańskim Muzeum Sztuki. W jednej z sal swoje prace wystawiała Lalla Essaydi. Odkąd je zobaczyłam stałam się jej ogromną wielbicielką.

Osoby, które zajmują się kulturą żydowską i tematyką Holocaustu zdecydowanie powinny zobaczyć Holocaust Memorial Museum. Zaraz przy wejściu każdy zwiedzający otrzymuje małą książeczkę - historię osoby, która przeżyła Holocaust. Zdjęcia z tamtego okresu, które są na ścianach rzucają każdego na kolana i skłaniają do myślenia. Chociaż na świecie widziałam wiele miejsc poświęconych tej tematyce to właśnie Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie jest tym, które najbardziej zapadło mi w pamięć. 

Moim celem był także Uniwersytet Georgetown, z kilku powodów. To właśnie na kampusie jest ławka przedstawiająca Jana Karskiego. Jedna z kilku poza m.in. Tel - Avivem i Kielcami z jego wizerunkiem. Pamiętam jak spotkałam się kiedyś z moją dobrą przyjaciółką mieszkającą w Tel - Avivie na kampusie uniwersyteckim. Usiadła koło niego na ławce i pocałowała go w czoło dodając: "Mój bohater". Urzekło mnie to. Kiedy na Georgetown pytałam się gdzie jest jego ławka nikt nie wiedział. Kiedy już na niej siedziałam i pytałam się przechodzących osób kim był Jan Karski tylko jedna chyba z 20 zapytanych osób odpowiedziała mi. Smutne, zwłaszcza, że Jan Karski był profesorem na tym uniwersytecie przez wiele lat.






Ławka przedstawiająca Jana Karskiego na Uniwersytecie Georgetown


niedziela, 22 września 2013

Islandia: Wodospad Gullfoss, Þingvellir National Park oraz gejzery


Podobnie jak w przypadku Jokulsarlon tak i tutaj musiałam wykupić wycieczkę zorganizowaną gdyż było poza sezonem turystycznym i autobusy do tych miejsc nie docierały. Skorzystałam z tego samego biura podróży. Zapłaciłam 9,025 ISK ( około 300 zł) za wycieczkę trwającą 8,5h. 















sobota, 21 września 2013

Islandia : Jökulsárlón

Do Jokulsarlon w sezonie (do polowy września) kursuja autobusy. Kiedy przyleciał sezon turystyczny właśnie się skończył i jedynym wyjściem było  wykupienie zorganizowanej wycieczki. 

W Reykjaviku działa sporo biur podróży oferujących wycieczki po kraju. Większość z nich można wykupić przez internet. Ja tak zrobiłam. Skorzystałam z firmy Gray Line. 
Jednodniowa wycieczka kosztowała 23,665 ISK ( około 715 zł). Chociaż cena do tanich nie należała to jednak warto było za nią tyle zapłacić bo widoki były niesamowite. 

Podróż w jedną stronę zajmuje w zależności od warunków atmosferycznych do 6h w jedną stronę. Nikogo to jednak nie powinno odstraszyć. Krajobraz zmienia się co chwilę a widoki za oknem są tak fantastyczne, ze nie można oderwać od nich oczu!

Na miejscu organizowane są rejsy pomiędzy lodowcami. W ramach wykupionej przeze mnie wycieczki był on wliczony w cenę. Do każdej łodzi wchodzi około  15 osób. 

Po wczorajszym wietrze w Reykjaviku spodziewałam się, że na lodowcu panować będzie arktyczny klimat i że zamarznę całkowicie. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że wiatr nie był wcale odczuwalny. Co więcej,  okazało się, że było stosunkowo ciepło a pilot,  który z nami jechał powiedział, że przez całe lato nie było w tym miejscu tak pięknej pogody jaka była dzisiaj. Cóż powiedzieć, zawsze wiedziałam, że ogromna ze mnie szczęściara :)









czwartek, 19 września 2013

Islandia: Reykjavik

Islandia od dawna była na liście moich marzeń ale zawsze coś stawało na przeszkodzie albo bilety były za drogie albo połączeń nie było dostatecznie dogodnych. Kiedy przeprowadziłam się do Londynu Islandia pojawiła się jako jedno z pierwszych miejsc które musiałam zobaczyć. Bilety były w korzystnych cenach i połączenia były rewelacyjne. 

Wybrałam drugą połowę września na wyjazd. Do Reykjaviku przyleciałam rano. Autobusy do samego dworca autobusowego docierają sprzed lotniska. Bilety można kupić w automacie albo w kasie.

Już z samego lotniska widać, że krajobraz który się rozciąga jest niepodobny do tego, który można spotkać gdziekolwiek w Europie. Widoki faktycznie jak z księżyca. Żadnych drzew ani zieleni. To co również uderza to brak reklam na drodze, które są tak wszechobecne np. w Polsce.

Autobus zatrzymuje się na dworcu autobusowym, z którego niedaleko jest do ścisłego centrum. Sam budynek wygląda jakby swój największy rozkwit miał już dawno za sobą. Co tu dużo mówić - przypomina niektóre stare dworce autobusowe w Polsce. Najważniejsze jednak, że działają toalety i można coś zjeść.

Ruszam w kierunku chyba najbardziej znanego miejsca w Reykjaviku. Hallgrimskirkja bo o nim mowa jest luterańskim kościołem i jednym z najwyższych budynków w mieście. Ze szczytu podziwiać można panoramę miasta. 

Wnętrze jest surowe ale za to jakie piękne. Gdyby ozdobić je marmurami i złotem to nie miałoby takiego uroku.




Po wizycie w kościele idę poszukać hostel aby zostawić plecak i ruszyć dalej. Wiatr wieje niemiłosiernie. Mam wrażenie, że zaraz odpadnie mi głowa. W dodatku powietrze jest tak zimne, że z trudem można oddychać. Chyba nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłam.

Hostel jest gdzieś na obrzeżach miasta a ja gubię drogę i trafiam na cmentarz i pole urnowe. Z trudem idę bo wiatr cały czas mnie spycha. Udaje mi się wyjść na główną drogę i po wielkich trudach odnajduję hostel. Jak się pózniej okazało droga to centrum wcale nie jest taka skomplikowana. Ja poszłam jedynie dookoła.

Hostel przytulny i czysty. Miałam łóżko w pokoju 12- osobowym. Oprócz mnie były jedynie 3 osoby, których praktycznie nie widziałam. Hostel dysponował też pojedynczymi i podwójnymi pokojami. Polecam i wiem, że jak tam znowu przyjadę to będę tam nocować. Oto link:  http://www.capitalinn.is/

Pani, która tam sprzątała była Polką. Już od ponad 10 lat mieszka tam i jak mi powiedziała nie wróci do Polski bo cała jej rodzina już się tutaj przeprowadziła. Islandzkiego języka jednak nie opanowała do tej pory. Jak mówi w Islandii mieszka sporo Polaków i zawsze ktoś jej pomoże. Miała racje, Polaków jak się pózniej okazało jest sporo: w autobusach, na lotnisku i w sklepach.

Pytam się czy pogoda taka jak dzisiaj jest normą. Co usłyszałam?Takiego wiatru nie było przez 10 lat odkąd mieszka tutaj. Zatem albo mam takie szczęście albo takiego pecha.

Pomimo wiatru ruszam na spacer i oto co widzę:




Ruszam w kierunku centrum. To co je wyróżnia to kolorowe domy zbudowane z falistego materiału. Choć z daleka ma się wrażenie, że jest to gruba tektura to jednak z bliska wydają się być bardzo solidne.

To co mnie zaskoczyło to to, że w stolicy nie znalazłam ani jednego miejsca gdzie można kupić fast food. Tym samym Islandia jest pierwszym krajem, który odwiedziłam gdzie McDonald nie istnieje. Wcale mnie to nie smuci, wręcz przeciwnie!











Będąc w stolicy trzeba zobaczyć zobaczyć przeszklony budynek, który nazywa się Harpa. Architektura z pewnością zachwyci każdego.


Reykjavik jest stosunkowo mały. Jeden dzień w zupełności wystarczy na to by wszystko zobaczyć. Wracam do hostelu bo jutro czeka mnie długa podróż do Jokursarlon.