niedziela, 31 sierpnia 2014

Kanada: Toronto

Ten post muszę zacząć od podziękowań. 

Dziękuję mojej koleżance Elizie i całej jej rodzinie za niezwykłą gościnę! To dzięki Wam mój pobyt w Kanadzie był taki wyjątkowy!Cudownie jest wiedzieć, że są na drugim końcu świata osoby, które na mnie czekają!

Do Toronto jak już wspominałam w poprzednim poście dotarłam z Chicago. Niebywałe, że różnice pomiędzy Stanami a Kanadą zauważalne są już na dworcu. O ile w Stanach na prawie każdym dworcu kupić można hamburgery, chipsy i podobne tłuczące rzeczy o tyle w Kanadzie dominują zdrowe kanapki i sałatki. Tym samym ilość otyłych ludzi na ulicach jest o wiele mniejsza. Nie ma też takiego zgiełku jaki jest zauważalny w wielu amerykańskich miastach a ludzie są o wiele bardziej przyjażni i uczynni niż w Stanach. 

Z dworca odebrała mnie ciocia Elizy i zabrała prosto do swojego domu. Po krótkim odpoczynku jechałam na spotkanie z Elizą, która czekała na mnie w określonym miejscu. 

Z pewnością miejscem, które trzeba zobaczyć jest skansen z obiektami z 1800 roku. Black Creek Pioneer Village jest miejscem, w którym zatrzymał się czas. Zobaczyć można jak wyglądało życie w typowej kanadyjskiej wiosce z XIX wieku. W zasadzie nie tylko zobaczyć ale i doświadczyć bo wchodząc do drukarni możemy np. wydrukować stronę z gazety. Wiem jedno - było to jedno z ciekawszych miejsc jakie zobaczyłam w życiu.

Samo miasto przypomina trochę amerykańskie metropolie z ogromną ilością wieżowców, sklepów oraz z obowiązkową dzielnicą chińską gdzieś w środku miasta. Jak sięgam pamięcią nie widziałam jeszcze większego miasta w Ameryce Północnej pozbawionego Chinatown. Każde miasto w tej części świata jak też zauważyłam oprócz ścisłego centrum wypełnionego wieżowcami "obdarzone" jest wodą w postaci rzeki, jeziora albo oceanu. Wszystko to sprawia, że wiele tych miast wygląda podobnie.

Jedną z atrakcji turystycznych jest CN Tower - wieża, z której szczytu rozciąga się panorama na miasto. Ku mojemu zaskoczeniu widok był łudząco podobny do tego, który widziałam parę dni wcześniej w Chicago: dookoła wieżowce i woda a w oddali małe niskie domy. Co więcej, także CN Tower posiada przeszkloną podłogę. Gdybym nie robiła zdjęć i gdybym nie widziała obu tych miejsc na własne oczy sądziłabym, że jest to jedno i to samo miejsce! 

To co trzeba koniecznie zobaczyć pomimo drogiego niestety wstępu to Royal Ontario Museum. Jest to najlepsze do tej pory muzeum jakie widziałam na świecie!Robi o wiele większe wrażenie niż np. Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Muzeum zawiera kolekcję dinozaurów, minerałów, meteorytów oraz sztuki afrykańskiej i azjatyckiej. Specjalne sale są poświęcone również historii Europy i Kanady. 

Spędzam w Toronto parę dni i kupuję bilet autobusowy do Niagara Falls.
Black Creek Pioneer Village





CN Tower







piątek, 29 sierpnia 2014

Wielka Brytania: Londyn - Karnawał Notting Hill


Każdego roku pod koniec sierpnia ( ostatnia niedziela i ostatni poniedziałek) w jednej z londyńskich dzielnic odbywa się karnawał. 
Tłumy mieszkańców Londynu i turystów przyjeżdżają do Notting Hill by zobaczyć zespoły przebrane w zespoły tańczące w rytm muzyki. 

Zapoczątkowany ponad 50 lat temu przez imigrantów z Karaibów, których w Londynie nie brakuje o czym świadczy m. in ilość barów i restauracji z tego rejonu świata cieszy się ogromną popularnością. 

W okolicach Notting Hill przy wszystkich stacjach metra stoją wolontariusze z mapkami z trasą parady. 

Aby zobaczyć karnawał przyszłam na miejsce dwie godziny przed paradą aby zapewnić sobie dobry widok i móc zrobić w miarę dobre zdjęcia. Opłacało się. Więcej ludzi pomyślało podobnie i już na godzinę przed rozpoczęciem wszystkie miejsca były szczelnie wypełnione. 

Mogę powiedzieć jedno - wrażenia z karnawału są niesamowite!!! Wydaje mi się jednak, że drugi raz nie odważę się go zobaczyć. Uliczki Notting Hill są stosunkowo wąskie by pomieścić tłumy, które przychodzą. Wyjście graniczy z cudem bo w miarę trwania karnawału pijanych ludzi przybywa co jeszcze bardziej utrudnia wydostanie się. Stacje metra i autobusy wypełnione są po brzegi. Powrót do domu, który z tej części miasta zajmuje mi około 45 min zajął mi prawie 4h.













Stany Zjednoczone: Chicago

Do Chicago dotarłam po prawie 8h jazdy autobusem z Nashville. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, ze znowu doświadczyłam podobnej sytuacji jak wtenczas kiedy jechałam z Nowego Yorku do Nashville. Po drodze jest kilka obowiązkowych przystanków. Część pasażerów wysiada, inni wsiadają. To co jednak wkurza najbardziej to fakt, że podczas postoju wszyscy obowiązkowo muszą opuścić autokar. Nie za bardzo wiem czy podyktowane jest to środkami bezpieczeństwa czy też zmuszeniem aby pasażerowie na stacji kupili coś do jedzenia i tym wsparli lokalny bar. Wiem jedno - jest to strasznie irytujące zwłaszcza kiedy jedzie się w nocy i uda się człowiekowi usnąć. 

Tak czy inaczej po wielu godzinach padnięta dotarłam do Chicago. Miasto choć bardzo nowoczesne nie powaliło mnie ani trochę. Przypomina trochę Nowy York ale tylko biorąc pod uwagę wieżowce a i te moim zdaniem nie są tak imponujące i nie powalają formą jak te w Nowym Yorku. 

Atmosfera to kolejna rzecz jakiej brakowało mi w tym mieście. Nie potrafię dokładnie określić czego mi brakowało ale nie zachwyciłam się tym miastem już w momencie kiedy zobaczyłam je pierwszy raz. Nie ma w nim ani takiej mieszanki kulturowej ani takiego gorączkowego klimatu jaki jest w Nowym Yorku, który sprawia, że to miasto jest niepowtarzalne. Nie ma też uroczych, małych kawiarenek, które są tak często spotykane w Europie.

To jednak co wyróżnia Chicago to Millenium Park z charakterystyczną lustrzaną fasolą w samym centrum. Jest to rzecz, której nie ma nigdzie indziej na świecie. W pomniku odbijają się chmury i okoliczne wieżowce co daje w rezultacie niesamowity efekt. 
Cały park przypomina nowojorski Central Park. Zarówno w Nowym Yorku jak i tutaj park otoczony jest wieżowcami i jest miejscem pełnym zieleni i spokoju. 

Niecałe 20 minut na piechotę od Millenium Park znajduje się Willis Tower, który kiedyś był znany pod nazwą Sears Tower. Wieżowiec na szczycie którego znajdują się dwa małe balkoniki z przeszkloną podłogą na którą można wejść aby zobaczyć widok, który jest pod stopami jest jedną z głównych atrakcji miasta. Ze szczytu rozciąga się panorama na całe miasto i na jezioro Michigan. Bilet kosztuje $19,50 czyli jakieś 70 zł. 

Cały dzień wystarczył mi w zupełności aby zobaczyć to wszystko co chciałam zobaczyć i stwierdzić, że miasto mnie nie zachwyciło na tyle aby specjalnie tam wrócić.

Biorę autobus nocny i jadę do Kanady odwiedzić koleżankę.














czwartek, 28 sierpnia 2014

Nowy York

TAK, TAK, TAK!!!!! UWIELBIAM NOWY YORK!!!
Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek coś takiego napiszę. Zawsze wydawało mi się, że Nowy York jest przereklamowany. Zawsze było marzeniem mojej mamy aby tam pojechać. Ja natomiast nieustannie ją zniechęcałam mówiąc, że z pewnością miasto nie robi wrażenia i nie warto wydawać pieniędzy na nie. R

Kilka czynników złożyło się na to, że w końcu moja stopa stanęła w Nowym Yorku. Jakiś czas przed przyjazdem tam przeżyłam niezwykłą historię. Będąc w Jerozolimie poszłam do Ogrodu Grobu Pańskiego. To miejsce według Protestantów uznawane jest za miejsce, w którym faktycznie został pochowany Chrystus. Chwilę przede mną weszła grupa pielgrzymów z niezwykle charyzmatycznym pastorem. Stanęłam koło nich i zaczęłam podsłuchiwać co mówi o tym miejscu. Po chwili zaprosili mnie abym do nich dołączyła. Niezwykli ludzie od których biła niezwykła radość życia i dobroć. Dostałam wizytówkę od pastora. Była to jego 70(!!!) pielgrzymka do Izraela.

Mam w zwyczaju zawsze odpisywać na maile i dziękować ludziom za spotkania i rozmowy, które nawiązują się w trakcie moich podróży. Wiele z takich osób, które poznałam znam do dzisiaj. Kontakty z niektórymi z nich są bezcenne. Tak było i w tym przypadku. Odpisałam do pastora i regularnie zaczęliśmy wymieniać się mailami. Któregoś dnia dostaję od niego maila o podobnej treści: Hania, jezdzisz tyle po świecie a jeszcze nigdy nie byłaś w USA, może przyjedziesz do nas? Czekamy na Ciebie. Mail dał mi do myślenia. Zawsze byłam uprzedzona i mówiłam, że nie pojadę do Stanów. Wydawało mi się, że był to dobry moment aby przekonać się czy moje uprzedzenia są podstawne.



Będąc pod ogromnym urokiem Hong Kongu miałam nadzieję, że po zobaczeniu Nowego Jorku powiem, iż miasto nie jest czymś nadzwyczajnym. Ku mojemu zaskoczeniu niestety nie mogę powiedzieć. Miasto robi wrażenie i to ogromneeee! Byłam tam już kilka razy i zawsze odnajduję w nim coś nowego. Jest prawdą, że to miasto nigdy nie śpi. Metro kursuje całą dobę, niezależnie od pory dnia czy nocy. Na ulicach są tłumy ludzi z różnych części świata i chyba właśnie ta wielokulturowość sprawia, że to miasto jest takie niezwykłe! 



W zasadzie Hong Kongu i Nowego Yorku nie da się porównać bo są zupełnie różne. O ile w NY znalezć można setki galerii o tyle HK pod tym względem jest uboższy. HK natomiast może poszczycić się cudownymi piaszczystymi plażami i szlakami trekingowymi, których w NY nie ma wcale. Chyba jedyne co je łączy to ogromna ilość drapaczy chmur. Pozostanę jednak wierna swojemu pierwszemu wyborowi. Hong Kong jest moim numerem jeden ale zaraz za nim jest Nowy York.



Wrażenie robi już lotnisko. Terminale, których w sumie jest 8 nie są ze sobą połączone. Aby dostać się z jednego do drugiego trzeba wsiąść w Air Train, specjalny pociąg kursujący pomiędzy terminalami. Dla przyjeżdżających turystów stanowi to spore wyzwanie. Air Train łączy się z nowojorskim metrem które jest niezwykle rozbudowane i kursuje całą dobę.



Nie mając ani znajomych ani przewodnika ani nawet mapy Nowego Yorku jadę przed siebie i wysiadam na stacji metra World Trade Centre. Przed moimi oczami ukazuje się dokładnie taki obraz miasta jaki widziałam na pocztówkach i filmach. Wieżowce, ogromne budynki, budki z hamburgerami i hot - dogami i ludzie wszystkich możliwych narodowości.



To co wszędzie indziej uchodziłoby za dziwactwo tutaj jest normą i nikt na to nie zwraca szczególnej uwagi. Pamiętam mężczyznę który wieczorem na Times Square był przebrany za banana i co chwilę chwytał się w krocze. Dla nikogo nie było to zaskoczeniem. Podobnie jak dwóch mężczyzn, z których jeden miał założoną  smycz i udawał psa. Z pewnością w Polsce zachowania takie wywołałyby burze protestów ale nie tam.



Zastanawiam się czy Nowy York może się znudzić i szybko odnajduje odpowiedz, że NIE!Jeśli ktoś jest znudzony tempem życia może udać się do ogromnego Central Park by delektować się ciszą. Sugeruję jedynie wybierać ławki, które nie znajdują się bezpośrednio pod drzewami.



Kiedy pierwszym razem przyleciałam i miałam godzinę czasu do zakwaterowania usiadłam w parku i ze zmęczenia przysnęłam na parę minut. Obudziłam się ... z ptasimi odchodami na głowie, kurtce i spodniach. Niezawodne okazały się płyny antybakteryjnie, które powinien zabierać ze sobą każdy podróżnik i chusteczki nawilżające.



Z Nowego Yorku miałam jechać do pastora i jego rodziny do Nashville. Autobus miał być o godzinie 20. Dotarłam przed czasem na miejsce. Zdziwienie moje ogromne kiedy okazało się, że oprócz mnie nikt nie czeka. Dookoła ciemno, a i okolica wyglądała na taką, w której mieszkali wyłącznie czarnoskórzy mieszkańcy. Jednym słowem nie czułam się tam bezpiecznie, zwłaszcza, że co chwilę ktoś mnie zaczepiał. Weszłam do otwartego w pobliżu biurowca z zapytaniem czy aby jestem we właściwym miejscu. Miejsce było właściwe ale jak zaznaczył portier autobusy mogą się spóznić do 20 - 30 minut. Czekam więc niecierpliwie. Mija 10, 15, 30 45 minut, wreszcie godzina. Autobusu nie ma dalej a ja siadam i prawie zaczynam ryczeć! W żaden sposób nie mogę się dodzwonić firmy przez którą kupiłam bilet bo nie działa roaming ( nie działają ani polskie karty ani jak jechałam następnym razem brytyjskie), dostępu do internetu też nie mam. Nie mam pojęcia co robić bo nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem. Nie widzę nawet dookoła żadnych hoteli a i znalezienie miejsca graniczyłoby z cudem bo kiedy rezerwowałam noclegi nie było praktycznie wolnych miejsc.



I zdarzył się cud!!!Pojawił się człowiek, który był dla mnie rozwiązaniem problemów które tamtego dnia miałam. Ciemnoskóry mężczyzna podszedł do mnie i zapytał się czy może mi pomóc bo obserwuje mnie od dłuższego czasu i ma wrażenie, że coś się dzieje. Opowiadam mu o całej historii. Nie martw się, pomogę ci, słyszę. Kiedy ja pierwszy raz przyjechałem tutaj też ktoś mi pomógł. Teraz moja kolej. Mężczyzna spędził ze mną ponad pół godziny próbując dodzwonić się do firmy. Przez większość czasu bezskutecznie. W końcu ktoś odebrał. Kobieta odpowiedziała, że autobus został odwołany i ... zapomnieli mnie poinformować bo byłam jedyną pasażerką!Mężczyzna kazał mi udać się na dworzec, z którego odjeżdżają wszystkie autobusy. Udzielił mi przy tym wskazówek jak tam trafić. Nawet nie pamiętam jak miał na imię choć przedstawiał mi się. Przez stres spowodowany całą sytuacją imię wyleciało mi natychmiast z głowy.



Dotarłam na dworzec, kupiłam bilet. Miałam mieć 4 przesiadki i być na miejscu po 12 godzinach a byłam po ponad 24 przez opóznienia. Koło mnie przez prawie połowę trasy siedział chłopak, który niemalże bez przerwy jadł chipsy i szeleścił opakowaniem do tego stopnia, że nawet oka nie zmrużyłam. Jak nie jadł i nie szeleścił przeżywał fakt, że przyleciałam sama do Stanów i nie boję się samotnego podróżowania co zaczynało być już bardzo męczące. Miałam jednak z niego pożytek - użyczył mi swój telefon i mogłam poinformować rodzinę z Nashville, że będę pózniej niż miałam być.



Moi, jak ich nazywam, amerykańscy rodzice czekali na mnie o 4 nad ranem na dworcu. Było to chyba jedno z najpiękniejszych i najprzyjemniejszych powitań jakie mnie w życiu spotkały.