Mam w zwyczaju zawsze odpisywać na maile i dziękować ludziom za spotkania i rozmowy, które nawiązują się w trakcie moich podróży. Wiele z takich osób, które poznałam znam do dzisiaj. Kontakty z niektórymi z nich są bezcenne. Tak było i w tym przypadku. Odpisałam do pastora i regularnie zaczęliśmy wymieniać się mailami. Któregoś dnia dostaję od niego maila o podobnej treści: Hania, jezdzisz tyle po świecie a jeszcze nigdy nie byłaś w USA, może przyjedziesz do nas? Czekamy na Ciebie. Mail dał mi do myślenia. Zawsze byłam uprzedzona i mówiłam, że nie pojadę do Stanów. Wydawało mi się, że był to dobry moment aby przekonać się czy moje uprzedzenia są podstawne.
Będąc pod ogromnym urokiem Hong Kongu miałam nadzieję, że po zobaczeniu Nowego Jorku powiem, iż miasto nie jest czymś nadzwyczajnym. Ku mojemu zaskoczeniu niestety nie mogę powiedzieć. Miasto robi wrażenie i to ogromneeee! Byłam tam już kilka razy i zawsze odnajduję w nim coś nowego. Jest prawdą, że to miasto nigdy nie śpi. Metro kursuje całą dobę, niezależnie od pory dnia czy nocy. Na ulicach są tłumy ludzi z różnych części świata i chyba właśnie ta wielokulturowość sprawia, że to miasto jest takie niezwykłe!
W zasadzie Hong Kongu i Nowego Yorku nie da się porównać bo są zupełnie różne. O ile w NY znalezć można setki galerii o tyle HK pod tym względem jest uboższy. HK natomiast może poszczycić się cudownymi piaszczystymi plażami i szlakami trekingowymi, których w NY nie ma wcale. Chyba jedyne co je łączy to ogromna ilość drapaczy chmur. Pozostanę jednak wierna swojemu pierwszemu wyborowi. Hong Kong jest moim numerem jeden ale zaraz za nim jest Nowy York.
Wrażenie robi już lotnisko. Terminale, których w sumie jest 8 nie są ze sobą połączone. Aby dostać się z jednego do drugiego trzeba wsiąść w Air Train, specjalny pociąg kursujący pomiędzy terminalami. Dla przyjeżdżających turystów stanowi to spore wyzwanie. Air Train łączy się z nowojorskim metrem które jest niezwykle rozbudowane i kursuje całą dobę.
Nie mając ani znajomych ani przewodnika ani nawet mapy Nowego Yorku jadę przed siebie i wysiadam na stacji metra World Trade Centre. Przed moimi oczami ukazuje się dokładnie taki obraz miasta jaki widziałam na pocztówkach i filmach. Wieżowce, ogromne budynki, budki z hamburgerami i hot - dogami i ludzie wszystkich możliwych narodowości.
To co wszędzie indziej uchodziłoby za dziwactwo tutaj jest normą i nikt na to nie zwraca szczególnej uwagi. Pamiętam mężczyznę który wieczorem na Times Square był przebrany za banana i co chwilę chwytał się w krocze. Dla nikogo nie było to zaskoczeniem. Podobnie jak dwóch mężczyzn, z których jeden miał założoną smycz i udawał psa. Z pewnością w Polsce zachowania takie wywołałyby burze protestów ale nie tam.
Zastanawiam się czy Nowy York może się znudzić i szybko odnajduje odpowiedz, że NIE!Jeśli ktoś jest znudzony tempem życia może udać się do ogromnego Central Park by delektować się ciszą. Sugeruję jedynie wybierać ławki, które nie znajdują się bezpośrednio pod drzewami.
Kiedy pierwszym razem przyleciałam i miałam godzinę czasu do zakwaterowania usiadłam w parku i ze zmęczenia przysnęłam na parę minut. Obudziłam się ... z ptasimi odchodami na głowie, kurtce i spodniach. Niezawodne okazały się płyny antybakteryjnie, które powinien zabierać ze sobą każdy podróżnik i chusteczki nawilżające.
Z Nowego Yorku miałam jechać do pastora i jego rodziny do Nashville. Autobus miał być o godzinie 20. Dotarłam przed czasem na miejsce. Zdziwienie moje ogromne kiedy okazało się, że oprócz mnie nikt nie czeka. Dookoła ciemno, a i okolica wyglądała na taką, w której mieszkali wyłącznie czarnoskórzy mieszkańcy. Jednym słowem nie czułam się tam bezpiecznie, zwłaszcza, że co chwilę ktoś mnie zaczepiał. Weszłam do otwartego w pobliżu biurowca z zapytaniem czy aby jestem we właściwym miejscu. Miejsce było właściwe ale jak zaznaczył portier autobusy mogą się spóznić do 20 - 30 minut. Czekam więc niecierpliwie. Mija 10, 15, 30 45 minut, wreszcie godzina. Autobusu nie ma dalej a ja siadam i prawie zaczynam ryczeć! W żaden sposób nie mogę się dodzwonić firmy przez którą kupiłam bilet bo nie działa roaming ( nie działają ani polskie karty ani jak jechałam następnym razem brytyjskie), dostępu do internetu też nie mam. Nie mam pojęcia co robić bo nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem. Nie widzę nawet dookoła żadnych hoteli a i znalezienie miejsca graniczyłoby z cudem bo kiedy rezerwowałam noclegi nie było praktycznie wolnych miejsc.
I zdarzył się cud!!!Pojawił się człowiek, który był dla mnie rozwiązaniem problemów które tamtego dnia miałam. Ciemnoskóry mężczyzna podszedł do mnie i zapytał się czy może mi pomóc bo obserwuje mnie od dłuższego czasu i ma wrażenie, że coś się dzieje. Opowiadam mu o całej historii. Nie martw się, pomogę ci, słyszę. Kiedy ja pierwszy raz przyjechałem tutaj też ktoś mi pomógł. Teraz moja kolej. Mężczyzna spędził ze mną ponad pół godziny próbując dodzwonić się do firmy. Przez większość czasu bezskutecznie. W końcu ktoś odebrał. Kobieta odpowiedziała, że autobus został odwołany i ... zapomnieli mnie poinformować bo byłam jedyną pasażerką!Mężczyzna kazał mi udać się na dworzec, z którego odjeżdżają wszystkie autobusy. Udzielił mi przy tym wskazówek jak tam trafić. Nawet nie pamiętam jak miał na imię choć przedstawiał mi się. Przez stres spowodowany całą sytuacją imię wyleciało mi natychmiast z głowy.
Dotarłam na dworzec, kupiłam bilet. Miałam mieć 4 przesiadki i być na miejscu po 12 godzinach a byłam po ponad 24 przez opóznienia. Koło mnie przez prawie połowę trasy siedział chłopak, który niemalże bez przerwy jadł chipsy i szeleścił opakowaniem do tego stopnia, że nawet oka nie zmrużyłam. Jak nie jadł i nie szeleścił przeżywał fakt, że przyleciałam sama do Stanów i nie boję się samotnego podróżowania co zaczynało być już bardzo męczące. Miałam jednak z niego pożytek - użyczył mi swój telefon i mogłam poinformować rodzinę z Nashville, że będę pózniej niż miałam być.
Moi, jak ich nazywam, amerykańscy rodzice czekali na mnie o 4 nad ranem na dworcu. Było to chyba jedno z najpiękniejszych i najprzyjemniejszych powitań jakie mnie w życiu spotkały.