Singapur – miasto państwo, które z
pewnością trzeba w życiu zobaczyć ale w zupełności jeden raz wystarczy (
przynajmniej jeśli chodzi o mnie) . Jeśli w przyszłości nie będę tam mieć
jakiegoś dłuższego postoju to prawdopodobnie celowo tam nie pojadę.
Lotnisko ogromne, nowoczesne i z
ogromną ilością sklepów, choć przeważnie ceny w sklepach na lotniskach są
wyższe w przypadku Singapuru nie znajduje to potwierdzenia. Ceny albo są
porównywalne albo nawet niższe w stosunku do tych w mieście.
Bilet na metro kupuję w automacie.
I tutaj pojawiają się pierwsze problemy bo automat przyjmował tylko drobne i
musiałam szukać miejsca gdzie mogłabym zamienić większe drobne na mniejsze.
Metro jest bardzo nowoczesne i
dobrze rozbudowane nie tak jak w Warszawie! Zaskakują mnie znaczki oznaczające
specjalne miejsca. Przeważnie wszędzie widziałam cztery oznaczające osoby
niepełnosprawne, starsze, kobiety w ciąży i matki z małymi dziećmi. Tutaj
widziałam piąty – symbol człowieka z oznaczonym sercem czyli miejsce dla osób z
chorobami serca i ogólnie chorobami wewnętrznymi. I na zachodzie taki znaczek
powinien być wprowadzony.
Wysiadam z metra. Upał a w zasadzie
wilgotność powietrza tak wysoka, że nie da się czym oddychać. Z trudem łapię
oddech. Po paru krokach siadam i odpoczywam bo nie jestem w stanie wcale nabrać
powietrza, w dodatku jestem cala mokra. Słyszałam o klimacie jaki tu panuje
jeszcze przed przyjazdem ale słyszeć a doświadczyć tego na własnej skórze to
dwie różne historie.
Zostawiam bagaże, biorę prysznic i
zaczynam zwiedzanie. Idzie z trudem ale powoli przyzwyczajam się do panującego
tam klimatu. Swoje kroki kieruję do dzielnicy indyjskiej. Z jednej strony
faktycznie przypominała Indie – masa kwiatów, kadzidełek, sklepów z typowymi
ubraniami, restauracje z których wydobywały się zapachy kuchni indyjskiej,
która jednak nie należy do moich ulubionych i świątynie hinduskie. Z drugiej strony było zaskakująco … czysto.
Nie odpadał tynk ze ścian, nie było krów ani krowi odchodów czy też śmieci na
ulicach. Czyli niby Indie ale jednak nie do końca
To właśnie w Singapurze pierwszy
raz w życiu byłam w hinduskiej świątyni i uczestniczyłam w pudży. Choć byłam w Indiach to byłam tam
tylko w świątyniach sikhijskich,
meczetach i świątyniach buddyjskich. Głównie dlatego, że taką trasę po
Indiach obrałam.
Inną częścią odwiedzaną przez turystów jest Chinatown - chińska dzielnica. Nie robi jednak wrażenia. Jest dużo mniejsza niż Little India i w zasadzie składa się głównie ze sklepów z chińskimi pierdołami. Zostaję tam na dłużej bo jest tam sporo barów chińskich a w nich moje ulubione dim sum - chińskie pierożki.
W centrum Chinatown buddyjska świątynia w której przechowywany jest ząb samego Buddy. Wstęp jest jednak jedynie w wybrane dni. W dodatku trzeba z wyprzedzeniem zapisać się na jego oglądanie z miejscowym mnichem.
To co turystów zadziwia najbardziej jest z pewnością samo centrum pełne biurowców i hoteli. Wśród nich najbardziej znany - Marina Bay Sands - hotel, który na swoim szczycie ma basen. Inne atrakcje to budynek przypominający kształtem kwiat lotusa, największe na świecie diabelske koło i futurystyczny ogród (poniżej na ostatnich zdjęciach).
Inną częścią odwiedzaną przez turystów jest Chinatown - chińska dzielnica. Nie robi jednak wrażenia. Jest dużo mniejsza niż Little India i w zasadzie składa się głównie ze sklepów z chińskimi pierdołami. Zostaję tam na dłużej bo jest tam sporo barów chińskich a w nich moje ulubione dim sum - chińskie pierożki.
W centrum Chinatown buddyjska świątynia w której przechowywany jest ząb samego Buddy. Wstęp jest jednak jedynie w wybrane dni. W dodatku trzeba z wyprzedzeniem zapisać się na jego oglądanie z miejscowym mnichem.
To co turystów zadziwia najbardziej jest z pewnością samo centrum pełne biurowców i hoteli. Wśród nich najbardziej znany - Marina Bay Sands - hotel, który na swoim szczycie ma basen. Inne atrakcje to budynek przypominający kształtem kwiat lotusa, największe na świecie diabelske koło i futurystyczny ogród (poniżej na ostatnich zdjęciach).