piątek, 12 września 2014

Singapur

Singapur – miasto państwo, które z pewnością trzeba w życiu zobaczyć ale w zupełności jeden raz wystarczy ( przynajmniej jeśli chodzi o mnie) . Jeśli w przyszłości nie będę tam mieć jakiegoś dłuższego postoju to prawdopodobnie celowo tam nie pojadę.

Lotnisko ogromne, nowoczesne i z ogromną ilością sklepów, choć przeważnie ceny w sklepach na lotniskach są wyższe w przypadku Singapuru nie znajduje to potwierdzenia. Ceny albo są porównywalne albo nawet niższe w stosunku do tych w mieście.

Bilet na metro kupuję w automacie. I tutaj pojawiają się pierwsze problemy bo automat przyjmował tylko drobne i musiałam szukać miejsca gdzie mogłabym zamienić większe drobne na mniejsze.

Metro jest bardzo nowoczesne i dobrze rozbudowane nie tak jak w Warszawie! Zaskakują mnie znaczki oznaczające specjalne miejsca. Przeważnie wszędzie widziałam cztery oznaczające osoby niepełnosprawne, starsze, kobiety w ciąży i matki z małymi dziećmi. Tutaj widziałam piąty – symbol człowieka z oznaczonym sercem czyli miejsce dla osób z chorobami serca i ogólnie chorobami wewnętrznymi. I na zachodzie taki znaczek powinien być wprowadzony.

Wysiadam z metra. Upał a w zasadzie wilgotność powietrza tak wysoka, że nie da się czym oddychać. Z trudem łapię oddech. Po paru krokach siadam i odpoczywam bo nie jestem w stanie wcale nabrać powietrza, w dodatku jestem cala mokra. Słyszałam o klimacie jaki tu panuje jeszcze przed przyjazdem ale słyszeć a doświadczyć tego na własnej skórze to dwie różne historie.

Zostawiam bagaże, biorę prysznic i zaczynam zwiedzanie. Idzie z trudem ale powoli przyzwyczajam się do panującego tam klimatu. Swoje kroki kieruję do dzielnicy indyjskiej. Z jednej strony faktycznie przypominała Indie – masa kwiatów, kadzidełek, sklepów z typowymi ubraniami, restauracje z których wydobywały się zapachy kuchni indyjskiej, która jednak nie należy do moich ulubionych i świątynie hinduskie.  Z drugiej strony było zaskakująco … czysto. Nie odpadał tynk ze ścian, nie było krów ani krowi odchodów czy też śmieci na ulicach. Czyli niby Indie ale jednak nie do końca

To właśnie w Singapurze pierwszy raz w życiu byłam w hinduskiej świątyni i uczestniczyłam w pudży. Choć byłam w Indiach to byłam tam tylko w świątyniach sikhijskich,  meczetach i świątyniach buddyjskich. Głównie dlatego, że taką trasę po Indiach obrałam.

Inną częścią odwiedzaną przez turystów jest Chinatown - chińska dzielnica. Nie robi jednak wrażenia. Jest dużo mniejsza niż Little India i w zasadzie składa się głównie ze sklepów z chińskimi pierdołami. Zostaję tam na dłużej bo jest tam sporo barów chińskich a w nich moje ulubione dim sum - chińskie pierożki.

W centrum  Chinatown buddyjska świątynia w której przechowywany jest ząb samego Buddy. Wstęp jest jednak jedynie w wybrane dni. W dodatku trzeba z wyprzedzeniem zapisać się na jego oglądanie z miejscowym mnichem.

To co turystów zadziwia najbardziej jest z pewnością samo centrum pełne biurowców i hoteli. Wśród nich najbardziej znany - Marina Bay Sands - hotel, który na swoim szczycie ma basen. Inne atrakcje to budynek przypominający kształtem kwiat lotusa, największe na świecie diabelske koło i futurystyczny ogród (poniżej na ostatnich zdjęciach).



























1 komentarz:

  1. Piękne zdjęcia i fajny komentarz-wpis :-) Można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji, których raczej nie wyczyta się w przewodniku turystycznym :-)

    OdpowiedzUsuń