środa, 15 października 2014

Stany Zjednoczone: Los Angeles

Los Angeles - miasto aniołów? 
Z całą pewnością nazwa miasta nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.  Miasto już na wstępie nie zachwyca. Okolice dworca autobusowego są brudne i śmierdzące. W powietrzu unosi się zapach a w zasadzie fetor moczu. Ludzkich odchodów też nie brakuje! Co jakiś czas spod kartonów wyłania się bezdomny. Ścisłe centrum też nie wygląda zachwycająco. W sumie Los Angeles okazało się najbrzydszym miastem jakie widziałam w USA i jednym z najbrzydszych na świecie. 

Ponieważ czasu mam sporo idę na piechotę do Hollywood. Z dworca autobusowego to jakieś 3h na piechotę. Ulice są nudne, brudne i monotonne. Wszędzie dominuje szary kolor. Gdyby nie to, że co jakiś czas na budynkach wiszą kartki z informacjami, że będzie kręcony film to nawet nie wiedziałabym, że jestem w LA. W dodatku wszędzie słyszę język hiszpański zamiast angielskiego co tylko pokazuje jak wielu jest tam imigrantów zwłaszcza z Meksyku. 







Idę spacerkiem wzdłuż Melrose Avenue. Nagle widzę jakiś budynek a przed nim figurka ubranego kościotrupa z różańcem w ręce i bukietami kwiatów dookoła. Moje pierwsze skojarzenie było takie, że ludzie zaczynają przygotowywać się do Wszystkich Świętych ponieważ był to prawie koniec pazdziernika. Zwłaszcza na myśl przyszły mi obchody tego dnia w Meksyku. 

Podchodzę bliżej. Nie byłabym sobą gdybym nie zajrzała przez okno do środka budynku. To co jednak zobaczyłam sprawiło, że chyba pierwszy raz w życiu ugięły się pode mną nogi!!!To była świątynia Santa Muerte czyli Świętej Śmierci (zdjęcia poniżej). Dookoła ołtarza umieszczone były naturalnej wielkości ubrane kościotrupy. Patrzę i nie dowierzam. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się mężczyzna w długim czarnym habicie z kapturem na głowie i figurką Santa Muerte w ręce. Sam wyglądał jak śmierć. Nie wiem jak to zrobiłam ale w ułamku sekundy nagle znalazłam się parę przecznic dalej!  

W całych Stanach są jedynie dwie. Jedna w San Francisco i druga w Los Angeles na którą natrafiłam przypadkiem. Zaskakujące bo będąc w Meksyku i to stosunkowo długo nie natrafiłam na ani jedną taką świątynię. 





Na Melrose Avenue znajduje się studio filmowe Paramount. Nie kupiłam biletu z wyprzedzeniem ale bez problemu udało mi się doczepić do grupy i kupić go na miejscu. Nie polecam! Zmarnowany czas i wydane pieniądze i to nie małe! Przewodniczka opowiada historię studia zabiera nas na małą przejażdżkę i tyle. Nie można nawet wejść i zobaczyć jak wygląda studio filmowe.





Na tyłach studia filmowego znajduje się ogromny cmentarz żydowski. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam cmentarz żydowski gdzie na prawie każdym nagrobku oprócz Gwiazdy Dawida jest zdjęcie zmarłej osoby. 



Muzeum Psychiatrii to natomiast najlepsze miejsce w całym Los Angeles i jedno z najlepszych muzeów jakie na świecie widziałam o podobnej tematyce, w dodatku za darmo. Spędziłam tam prawie 3h oglądając filmy i czytając plansze. Niestety w środku nie można robić zdjęć.



Ostatnim punktem był Hollywood Blvd, ulica na której znajdują się gwiazdy z nazwiskami aktorów, reżyserów i piosenkarzy. Słynna "aleja gwiazd" to długa ulica gdzie znajduje się mnóstwo sklepów z tandetnymi pamiątkami ( dominują w nich figurki Oscara), kioskami z gazetami i hot - dogami. W dodatku wszędzie brud! W niczym nie przypomina alei gwiazd w Cannes czy też w Hong Kongu. 

Hollywood - napis, który jest tak znany również nie robi szczególnego wrażenia. Żeby do niego dotrzeć trzeba wykupić wycieczkę. Turystom indywidualnym wstęp zabroniony pewnie dlatego, że mieszkają tam sami milionerzy i istnieje ryzyko, że mógłby wtargnąć jakiś szaleniec. Jak powiedział mi Paweł, chłopak, którego poznałam wcześnie w San Francisco po drodze podziwia się domy się domy celebrytów. W zasadzie nie tyle domy co bramy i śmietniki, które są przed nimi ustawione bo domów praktycznie nie widać. Nie interesują mnie domy czy też tym bardziej śmietniki celebrytów. Wolę przeznaczyć pieniądze na coś innego.

Zmęczona i zawiedziona chcę wrócić do Los Angeles i przespać się. Chcę kupić bilet na metro. Sytuacja jest jednak trudniejsza niż myślę. Pojedynczych biletów kupić się nie da. Trzeba mieć specjalną kartę, którą kupuje się w specjalnych kioskach. Mając ją dopiero wtedy można kupić bilet. Z pomocą przyszła mi pewna pani, która mając dwie karty jedną mi ofiarowała. 





Wysiadam w centrum z którego mam już blisko do hotelu. Odwiedzam Little Tokyo czyli japońską dzielnicę, która dla mnie okazała się najciekawszą częścią miasta bo oprócz japońskich sklepów i restauracji są również świątynie japońskie, podobne do tych które widziałam w Japonii. 


W nagrodę po trudach dnia widzę bajeczny zachód słońca i widok na miasto, który często pojawia się w amerykańskich filmach. 

Padnięta docieram do hotelu. To był mój pierwszy pobyt w LA i z pewnością ostatni. Następnego dnia rano biorę autobus i jadę do Santa Ana

sobota, 11 października 2014

Stany Zjednoczone: Las Vegas

Las Vegas zaskakuje... pomyslowoscia, kiczowatoscia i brudem. Pomyslowoscia bo jest czyms niezwyklym aby stworzyc miasto takie jak Las Vegas posrodku niczego, gdzie dookola jest pustynia i zarabiac miliardy dolarow rocznie na turystach. Kiczowtascia bo kicz widac wszedzie - tandetne neony, reklamy i tony pastiku widac na kazdym kroku. Brudem, ktory jest wszechobecny zwlaszcza jak skreci sie w boczna uliczke lub pojdzie sie na obrzeza miasta. Tam oprocz brudu mozna sptkac tlumy bezdomnych! Warto jednak tu przyjechac aby sie o tym przekonac i zweryfikowac wyobrazenia jakie sie mialo na temat tego miejsca. 

Do miasta przyjecalam autobusem z San Francisco. Wlasciwie to z Los Angeles bo mialam tam przesiadke. Dworzec autobusowy znajduje sie na obrzezach. Do centrum jest jakies 40 minut na piechote. 

Ruszam znalezc hostel gdzie mialam zarezerwowany nocleg. Po drodze mijam kiczowate kapliczki, w ktorych mozna wziac slub. Jest ich cala masa. Zarowno mlodzi jak i starzy przyjezdzaja tu by wziac drugi slub. Panna mloda dostaje kiczowaty welon i kwiatki do reki, pan mlody natomiast kiczowata muche i frak. Krotka uroczystosc i papier na pamiatke na zakonczenie. Widzialam jedna taka mloda pare. Oboje z plecakami, w tenisowkach, podkoszulkach i z kiczowatym welonem i mucha. Dla bardziej wymagajacych profesjonlne uroczystosci gdzie mozna wypozyczyc prawdziwa suknie i garnitur. Wszystko zalezy od posiadanych pieniedzy. 

Znajduje hotel, biore szybki prysznic i ruszam na podboj Las Vegas. 

Wszystkie hotele znajduja sie wzdluz glownej ulicy. Sa one najczesciej tematyczne. Jest hotel Wenecja, ktory przypomina wloskie miasto z kanalami wlacznie ( mozna nawet przejechac sie gondola), Francja z charakterstyczna Wieza Eiffla, Nowy York ze statua wolnosci, mostem brooklinskim i charakterystycznymi drapaczami chmur, Luksor ze Sfinksem i tym poobne. Widzialam, ze buduja obecnie hotel, ktory ma przypominac Zakazane Miasto w Pekinie i Makau. Do hoteli mozna wchodzic. W kazdym z nic sa kasyna, liczne sklepy i restauracje. Mozna tez wchodzic z drinkami, ktore byly zakupione w innym hotelu. 

Zobaczylam 3 hotele i zwyczajnie mialam dosyc. Gdyby nie to, ze roznia sie nazwa to we wszystkich jest to samo - podobne sklepy, restauracje, przepych i bogactwo, które strasznie mnie draznia bo ile mozna patrzec na marmurowe podlogi czy tez krysztalowe zyrandole. Moze i mozna ale nie kiedy jest to oprawione kiczem tak jak w Las Vegas. 

Las Vegas nigdy nie spi - to prawda. Bedac na ulicy o 4 rano nie wiadomo czy ludzie wracaja z imprezy czy dopiero na nia ida bo hotele otwarte sa cala dobe. 

Wieczor w Las Vegas to ''wylegarnia'' bogatych nastolatek i ich matek, ktore w elaganckich sukniach wysiadaja z samochodow i udaja sie na zamkniete przyjecia, ktorych tam nie brakuje. Moze myle sie w ocenie ale wszystkie te osoby juz z wygladu na pustaki z ogromna iloscia pieniedzy dla ktorych zycie towarzyskie jest esencja zycia.

Koncze swoja przygode z Las Vegas i ide na dworzec autobusowy. Pora wieczorna, im dalej od glownej ulicy tym ciemniej i tym wiecej bezdomnych. Dookola brud i zapach moczu - takiego Las Vegas nie pokazuja w przewodnikach ani w telewizji. Gubie sie po drodze bo GPS wskazal mi zla droge. Kolejny raz przekonuje sie, ze moge liczyc tylko na siebie. Zdyszana wbiegam na dworzec - dokladnie dwie minuty przed odjazdem autobusu!

Zobaczylam Las Vegas ale z pewnoscia nie bede chciala tam wrocic. To co widzialam w zupelnosci mi wystarczylo.