niedziela, 31 maja 2015

Tajlandia - Chiang Rai


Następnego dnia rano pytam się wlascicielki pensjonatu jak dojechać do Bialej Świątyni, którą chciałam zobaczyć. Słyszę, iż jest ona w pobliżu Chiang Rai.

Udaję się na dworzec i kupuję bilet. Autobusów jest dosyć dużo bo trasa jest bardzo popularna wśród turystów i miejscowej ludności. Na niektorych dworcach w Tajlandii, tak jak na tym w Chiang Mai sa specjalnie wydzielone miejsca dla mnichów buddyjskich. Poza nimi nikomu nie wolno na nich siadać.

Kierowcą autobusu jest ladyboy, który w dużym uproszczeniu jest mężczyzną ale emocjonalnie czuje się kobietą. Jest ubrany w kobiecą bluzeczkę z wyraznym kobiecym makijazem. Nikogo to nie dziwi. W Tajlandii takich osób jest coraz więcej. Przybywa także osób transseksualnym bo operacje zmiany płci stają się w Tajlandii coraz tańsze i coraz bardziej popularne.Pytam się o właściwy przystanek. Odpowiada mi, iż mam się nie martwić i że wskaże mi gdzie mam wysiąść. 


Dojeżdżamy. Widzę Świątynię z daleka i prawie zaczynam krzyczeć z radości! Wysiadam i prawie biegnę by jak najszybciej ją zobaczyć, co nie zdarza mi się zbyt często. Świątynia jest jednak tego warta!!!Jest przepiękna i wygląda jak prawdziwy pałac Królowej Śniegu! Zbudowana m.in. z kawałków białego marmuru i szkła, ktore w niezwykły sposób odbija światło. 

Jeśli miałabym zrobić ranking miejsc stworzonych przez człowieka to z całą pewnością Biała Świątynia znalazlaby się w czołówce.



Muszę dostać się do Chiang Rai. Autobusów nigdzie nie mogę znaleźć i jest za gorąco by rozglądać się po okolicy w poszukiwaniu jakiegokolwiek przystanku autobusowego. Biorę taksówkę i w ciągu paru minut jestem w mieście. Przypuszczam, ze taksówka ma jakąś specyficzną nazwę ale jej nie znam. Zdjęcie jest poniżej.
Docieram do centrum. Pierwsze co widzę to restauracja z supermenem i gwiazdorem, którzy pokryci są prezerwatywami. Patrzę na nazwę: cabbages and condoms restaurant. Wchodzę do środka przy barze dwa pudełka. Pierwsze z prezerwatywami normalnego rozmiaru, drugie z prezerwatywami w rozmiarze tajskim. Dostepne za darmo. Dodatkowo spiro informacji na temat wirusa HIV i innych chorób przenoszonych drogą płciową. Cóż powiedzieć -pomysł świetny!






W centralnej części miasta znajduje się pozłacany zegar zaprojektowany przez tego samego architekta, który zaprojektował Białą Świątynię.
Ruszam dalej na lokalny rynek.

Ruszam dalej. Ku mojemu zdziwieniu widzę ogromny meczet. Zdziwieniu bo w kraju takim jak Tajlandia nie spodziewalam sie zobaczyć muzułmańskiej swiatyni tajkiej wielkości. Wchodzę do środka. Wnętrze jest równie imponujące.




Pora wracać do Chiang Mai. Idę na dworzec i chcę kupić bilet. Słyszę, ze wszystkie bilety wyprzedane a pierwszy wolny termin jest dopiero pod koniec przyszłego tygodnia. Prawie zaczynam panikowac bo w przyszłym tygodniu mam być w Hongkongu i jesli nie znajdę połączenia do Chiang Mai (stamtąd mialam juz kupiony bilet ba pociag)przepadnie mi lot. Dla ścisłości -w Tajlandii byłam 3 lata temu. Choć było to nie znowu tak dawno temu to jednak od tego czasu podróżowanie zmieniło się i to bardzo. Tanie linie lotnicze nie były tak popularne jak obecnie, połączenia nie były tak częste a wifi działało tylko w niektórych miejscach. W dodatku bilety lotnicze były  o wiele droższe. Do glowy by mi nie przyszło by bilet kupić  z wyprzedzeniem bo z biletem do Chiang Rai problemów nie było. Prawie zaczynam płakać i mówię, że mam lot do Hongkongu. Mężczyzna mówi, że zapyta i zobaczy co da się zrobic. Udało się, choć miałam wyrzuty sumienia. Dostałam bilet luksusowy bo obok kierowcy, na miejscu pilota. Pilot natomiast przez całą drogę - ponad 5h siedział na stopniach autobusu. Miałam ogromne szczęście!


sobota, 30 maja 2015

Tajlandia - Chiang Mai

Po godzinie 13, po ponad 15h jazdy pociągiem z Bangkoku jestem w Chiang Mai. Na dworcu czekali właściciele hoteli i prywatnych kwater. Na miejscu działał też punkt informacji turystycznej i lokalne biuro podróży oferujące wycieczki zorganizowane do miejscowych plemion, farm węży, tygrysów i owadów.

Podchodzę do jednej Tajki i pytam się ile chce za nocleg. Cena banalnie niska. Wychodziło jakieś 20 zł za łóżko w pokoju jednoosobowym z prysznicem. Wsiadam z nią do samochodu i jedziemy. Centrum miasta jest położone dosyć daleko od ścisłego centrum ale jest sporo taksówek zatem z dojazdem nie ma problemu. 

Biorę prysznic, zostawiam plecak i ruszam na zwiedzanie miasta. Centrum mieści się w obrębie niemalże perfekcyjnego kwadratu, który wyznacza kanał. W zasadzie nie wiem czy jest to kanał czy rzeczka. Wiem natomiast jedno - im dalej od wody tym mniej restauracji, turystów i świątyń.

Gdzie nie spojrzę świątynie buddyjskie z imponującymi posągami buddy lub kapliczki z posągami buddy. Staram się zobaczyć je wszystkie ale po 3h zwiedzania stwierdzam, że na dzisiaj mam dosyć. Jest ich zbyt dużo i wszystkie zlewają mi się w jedną całość. 







Postanawiam zająć się moim żołądkiem, który domaga się jedzenia. Zdarza mi się, że gdzieś jadę i jestem tak zaabsorbowana zwiedzaniem, że zapominam by coś zjeść. O piciu nie zapominam natomiast nigdy. Niezależnie od pory roku wypijam dziennie min 3 litry wody. 

Natrafiam na samochód z durianami, owocami, które ponoć są przepyszne ale bardzo śmierdzą. Z drugim jestem w stanie się zgodzić. Zapach jest okropny. W niektórych miejscach są nawet znaki zakazu osobom z durianami. Jeśli chodzi o smak to mi osobiście nie smakowały. Wyrzuciła kupiony kawałek po jednym kęsie. 
samochód z durianami

Lokalne markety to raj dla smakoszy. Można na nich dostać niespotykane w Europie warzywa i owoce za dosłowne grosze! Owoce takie jak np. arbuz, papaja, ananas czy mango są bardzo często obrane, pokrojone na kawałki i sprzedawane z widelczykami co ułatwia konsumpcję. Śmiało może kupować i jeść wszystko co oferują lokalne stragany. Podczas całego mojego pobytu żywiłam się tylko na lokalnych rynkach i ani razu niczym się nie zatrułam. 



lokalne pierożki - przepyszne!!!






Sklepy z odzieżą to dla mnie w Tajlandii fenomen. Niemalże wszystkie ubrania mają motyw kwiatowy. Cudem jest jeżeli znajdzie się gładką lub w paski bluzkę. Co więcej, jeśli spodoba nam się konkretna bluzka ale rozmiar na nas nie pasuje to raczej nie ma szans, że dostaniemy taką samą większą albo mniejszą. Sklepy bowiem zawierają pojedyncze egzemplarze.



Na każdym kroku można spotkać zawodowych masażystów oferujących tajski masaż stóp i całego ciała. Ceny przystępne a po całym dniu zwiedzania taki masaż zwyczaje się człowiekowi należy:)
Spaceruję dalej i natrafiam na lokalną szkołę. Nie byłabym sobą gdybym nie weszła. Nauczyciele zapraszają mnie do środka. Nagle dzieci wybiegają i ustawiają się do zdjęcia. To co mnie zaskoczyło to fakt, że przed wejściem do klasy dzieci obowiązkowo zdejmują buty. Niektóre z nich są tak zniszczone, że praktycznie nie nadają się do użytku. Klasy są liczne ale szkoła, którą widziałam była dosyć dobrze wyposażona. Była w niej nawet pracownia komputerowa!


Wracam do miejsca gdzie miałam nocleg. Kładę się spać i nagle na suficie widzę... chodzące zwierzątka! Gady (poniżej na zdjęciu) tak szybko jak się pojawiały, tak szybko znikały przez szczelinę w oknie. Nie mam pojęcia jak one to robiły! Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy miałam ochotę wrzeszczeć. Wiedziałam, że to jednak nie pomoże i nikt nie przyjdzie mi z pomocą a nawet jeśli to mnie wyśmieje, że boję się czegoś co z pewnością nie zrobi mi krzywdy. Pozostało mi się przyzwyczaić do faktu, że nie jestem sama w pokoju.



czwartek, 28 maja 2015

Tajlandia - Bangkok i pływający market

Wyjazd do Tajlandii nie był poprzedzony żadnymi przygotowaniami z mojej strony. Nie chwyciłam do ręki nawet żadnego przewodnika. Wiedziałam natomiast co chciałam zobaczyć i miałam w głowie ogólny zarys mapy Tajlandii. Udało się ale łatwo nie było!

Biała świątynia to świątynia, która przypomina swoim wyglądem pałac Królowej Śniegu. Odkąd ją zobaczyłam zaczęła mnie prześladować. Wiedziałam, ze jest gdzieś na północy ale nie wiedziałam gdzie dokładnie. Wiedziałam jedno- musiałam ją koniecznie zobaczyć. Drugim miejscem była wioska z plemieniem Karen czyli wioska, w której kobiety noszą na szyjach obręcze. Ostatnim był pływający market w pobliżu Bangkoku. Dotarłam do wszystkich tych miejsc w bardzo nietypowy sposób. Jak? Zaraz opowiem

Lotnisko w Bangkoku jest ogromne i jedno z ciekawszych jakie udało mi się zobaczyć. Moim celem jest pływający market w pobliżu Bangkoku. pytam się w informacji jak tam dotrzeć. Dostaję mapkę a na niej wskazówki jak wydostać się z lotniska, gdzie wysiąść i przesiąść się na docelowy autobus. Postępuje według instrukcji ale okazuje się, że jest ona stara i autobusy o podanych numerach nie kursują, co więcej, kursują z zupełnie innych miejsc!

Pokazuję mężczyźnie stojącemu na przystanku wydrukowane zdjęcie pływającego marketu bo nawet nie znam nazwy w lokalnym języku. Działa!!!Mężczyzna pokazuje mi autobus. Wsiadam i kierowcy pokazuję zdjęcie. Jedziemy obrzeżami miasta, które jest ogromne i brudne. W pewnym momencie gdzieś na środku ulicy kierowca każe mi wysiąść. Wsiadam i widzę lokalne autobusy. Podchodzę i pokazuję zdjęcie. Kobieta wskazuje mi autobus, którym docieram na miejsce!!!Wow to działa, cieszę się! Jaki wniosek? Nieznajomość lokalnego języka wcale nie musi stanowić przeszkody w podróżowaniu!Zawsze istnieją inne formy komunikacji.

lokalny dworzec w Bangkoku - poczekalnia

Z autobusu trzeba dojść kawałek ale znowu pokazuję fotografię i słyszę: Damnoen Saduk (tak nazywa się ten market). Meżczyzna wskazuje mi drogę. Docieram bez problemu. Market jak na zdjęciach!Pływające łodzie sprzedające owoce,  warzywa,  kapelusze i inne rzeczy codziennego użytku. Dla chętnych możliwość przejażdżki łodzią kanałami.




Wsiadam w autobus powrotny do Bangkoku. Zmęczona bo upal nieziemski a ja w dodatku z ogromnym plecakiem. Jaki plan na dzisiaj? Nie wiem! Brak planu to czasem najlepszy plan! Wiem, ze muszę w Tajlandii zobaczyć jeszcze dwa miejsca. Biała świątynia, którą chcę zobaczyć znajduje się na północy. Postanawiam znaleźć dworzec i pociąg do Chiang Mai, najlepiej nocny. Udaje się - ostatnie miejsce w wagonie sypialnym. Jak zawsze mam szczęście! Dlaczego Chiang Mai? Bo to największe miasto na północy a z największych miast zawsze są busy do najważniejszych atrakcji turystycznych i miejsc religijnych. 

Dworzec autobusowy w Damnoen Saduk

mój ukochany plecak

Pot ze mnie leci. Całe szczęście, że na dworcu były prysznice! Pociąg mam dopiero o 22 więc ruszam na zwiedzanie okolicy. Bangkok nie interesuje mnie na tyle by zostawać tu na dłużej. Niemalże całe miasto zobaczyłam jadąc autobusem łącznie z największymi atrakcjami turystycznymi ( z zewnątrz oczywiście). Odhaczanie wszystkich atrakcji turystycznych, które są podane w przewodnikach jest ( przynajmniej dla mnie) bez sensu. Wolę pospacerować po obrzeżach i zobaczyć jak żyje większość społeczeństwa lub dotrzeć do miejsc gdzie dociera mało kto niż pstrykać zdjęcia wszystkiego co się da jak robią to niektórzy turyści nie wiedząc potem co jest co. 

bardzo przyzwoity dworzec w Bangkoku

Chińska dzielnica znajduje się w pobliżu dworca. W pobliżu głównych atrakcji jest w miarę czysto natomiast im dalej w bok tym większy brud i smród. Chińska dzielnica nie do końca jest chińska bo obok barów, chińskich restauracji i świątyń jest też sporo świątyń buddyjskich. Natrafiam na jedną z nich. Kobieta w środku macha do mnie ręką abym weszła. Opowiada mi o świątyni i o jej symbolice, pyta się skąd jestem. Zaczynamy rozmawiać. To jest właśnie to co uwielbiam - kontakty z przypadkowymi ludzmi!

Wracam na dworzec. Po drodze kupuję kilka butelek wody i jedzenie. Pociąg przyjeżdża punktualnie a jego wnętrze jest czyste. Znajduje swoje łóżko i natychmiast zasypiam.








Maroko - Ouarzate



Następnego dnia przed południem na wielbłądach dotarliśmy do samochodów. Stamtąd zmierzaliśmy w kierunku Ouarzate w pobliżu znajduje się Studio Filmowe. Nikt z nas nie był jednak zainteresowany wejściem po tym jak nasz marokański kierowca szczerze powiedział, że szkoda wydawać pieniędzy na bilet bo w środku nie ma niczego godnego uwagi.





Quarzate to absolutnie bajkowe miejsce. Przypomina małe miasteczko - twierdzę otoczoną murami. Spacerując uliczkami ma się wrażenie jakby czas się zatrzymał. Niektóre domy zostały przekształcone w galerie z obrazami. Na jednej ze ścian można przeczytać tytuły filmów, które były tam kręcone. Oprócz filmu Babel, który jest jednym z moich ulubionych są takie tytuły jak: Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, Ostatnie Kuszenie Chrystusa, Lawrence z Arabii, Gladiator, Mumia czy też Jezus z Nazaretu.

Na jednej z ulic widniała tabliczka z napisem synagoga po francusku. Zapytałam przewodnika co wie na ten temat. Wiedział niewiele, w zasadzie tyle co nic bo powiedział jedynie, że kiedyś istniała tutaj synagoga. Podsłuchałam natomiast innego przewodnika, który powiedział, że kiedyś mieszkała tutaj dosyć liczna społeczność żydowska ( nie wspomniał jednak kiedy). Faktycznie musiała być liczna bo na wzgórzu widocznym z miasteczka - twierdzy zachował się dość długi mur - pozostałość po żydowskim cmentarzu

Z tego co opowiedział nam przewodnik w okresie letnim nie są organizowane wycieczki z powodu wysokiej temperatury i ...niedostosowanych turystów, którzy nie zabierają wody ze sobą przez co ich organizm ulega odwodnieniu i mdleją.

Obiad jemy w miejscowej restauracji wskazanej przez kierowcę. Jedzenie dobre a ceny korzystne. Ostatnim punktem był sklep z dywanami i antykami wśród których znalazłam te należące do Żydów. Pewnie jak to zawsze bywa sprzedawcy liczyli, że znajdą się turyści gotowi zapłacić jakieś kosmiczne ceny za dywan. Pomylili się. Choć dywany były rzeczywiście piękne to jednak nikt nic nie kupił. 

Póznym wieczorem dotarliśmy do Marrakeszu. Zmęczeni ale zadowoleni od razu poszliśmy do naszych hoteli.