Konwalia to jedno z tych urokliwych miejsc,
które przynajmniej raz w życiu trzeba zobaczyć. Dojazd tam jednak to nie
lada wyprawa. Dopiero po dwóch latach mieszkania w Londynie udało mi się tam
dotrzeć. Podróż z Londynu w zależności od środka transportu i miejsca
docelowego zajmuje od 5-8h. Najszybciej dotrzeć można pociągiem, ten jednak
jest kosmicznie drogi i nawet samych Brytyjczyków często na niego nie stać. Z
autobusami jest dużo lepiej jednak nie docierają one do wszystkich miejscowości
i często trzeba przesiadać się na autobusy lokalne. Te jednak często kursują
jedynie kilka razy w ciągu dnia. Najlepszym rozwiązaniem jest samochód. Ja
niestety nie mam prawa jazdy i musiałam jechać pociągami i autobusami.
Z Londynu nocnym autobusem pojechałam do Plymouth. Po 6h jazdy o 5 15 rano byłam na miejscu. Dworzec mnie zaskoczył - niestety negatywnie. Przypominał mi stare dworce, które czasem można jeszcze spotkać w Polsce. Nie było żadnej poczekalni aby można było schronić się przed zimnem. Jedynym rozwiązaniem była czerwona budka telefoniczna, do której weszłam by trochę się ogrzać czekając na następny autobus do Penzance, który miałam po 6 rano. Nie był to jednak dobry pomysł. W budce czuć było tylko jedno - odrażający zapach moczu. Nie ma się co dziwić bo toalety działają tylko w określonych godzinach. Jedyne co mogłam zrobić to ruszyć na krotki spacer by nie czuć zimna.
Po powrocie czekał już autobus. Po 2h byłam na miejscu. Ruszyłam w kierunku do St Michael's Mount malutkiej wysepki, która przypomina Mt St Michel we Francji. Droga częściowo prowadzi chodnikiem a częściowo brzegiem morza. Wyspę można zwiedzać wstęp jednak jest płatny.
Wracam do Penzance i zwiedzam miasteczko. Urokliwy jest port, który znajduje się przy samym dworcu autobusowym i dworcu kolejowym. Niedaleko znajduje się główna ulica ze sklepami. To co zaskakuje to wiek mieszkańców. Miałam wrażenie, ze średnia wieku to 70 lat! Młodych ludzi nie widać wcale. Samo miasteczko tez wygląda jakby czasy świetności miało już za sobą. Mój kolega z pracy, który pochodzi z Kornwalii sam przyznaje, że ta część Wielkiej Brytanii jest dobra by spędzić tam dzieciństwo i przejść na emeryturę i ma rację. Godzina wystarczy aby zobaczyć całe miasteczko bo nie ma w nim nic szczególnego co sprawia, że można zostać dłużej. Biorę autobus i jadę do St Ives. Zakochałam się bezgranicznie w tym małym ale czarującym miasteczku, które przypomina raczej miasteczko we Francji czy też w Grecji aniżeli w Wielkiej Brytanii. Urokliwe uliczki wypełnione galeriami, drobne sklepiki, restauracje a do tego lazurowa woda! Zanim tu przyjechałam widziałam zdjęcia w internecie i byłam pewna, ze błękitna woda jest efektem Photoshopa. W rzeczywistości woda naprawdę jest błękitna i turkusowa!
St Ives jest świetnym miejscem wypadowym na treking. Spędziłam tam kilka godzin wędrując po szlakach turystycznych. Widoki cudowne! Miejsc wypoczynkowych i hoteli jest zdecydowanie więcej niż w Penzance. Podobnie jak w Penzance tak i tutaj średnia wieku to 70 lat przynajmniej takie miałam wrażenie.
Wstąpiłam do jednego pubu w St Ives i nie mogłam powstrzymać się by nie napić się gorącej czekolady. Jakie było moje zdumienie kiedy dostałam kubek z gorącym spienionym mlekiem i patykiem w środku. Okazało się, że na końcu patyka była belgijska czekoladka, która rozpuściła się w mleku. Hmm człowiek uczy się i zdobywa doświadczenia przez całe życie. Zapach i smak tej czekolady pamiętam jednak do tej pory - była przepyszna!
Biorę wieczorny pociąg z St Ives do Plymouth. Na miejscu jestem o północy. Autobus do Londynu mam dopiero o 1 nad ranem więc robię krótki spacerek po centrum, które jest całkowicie opustoszałe. Docieram do portu przy którym znajdują się puby, kawiarenki i restauracje. Niemalże wszystkie były już zamknięte co nie zmienia jednak faktu, że miejscowość nocną porą spodobała mi się na tyle by tam wrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz