Jadąc na lotnisko poznałam dziewczynę z Włoch - Veronicę. Całą drogę spędziłyśmy rozmawiając. Veronica jest z okolic Neapolu. Któregoś dnia stwierdziła, że musi nauczyć się języka angielskiego. Zastanawiała się jakie miejsce będzie najlepsze: Londyn nie bo ciągle pada, Irlandia nie bo zimno, Stany nie bo nie lubi Amerykanów, padło na Australię. Od ponad roku mieszka w Melbourne i zastanawia się czy nie osiedlić się tam na stałe. Nazywa Sydney królową Australii a Melbourne księżniczką. Kiedy się poznałyśmy wracała z Australii do Włoch na dwa tygodnie. Zaczęłyśmy rozmawiać o podróżach. Opowiedziałam jej o miejscach, które widziałam i o tym, że podróżuję głównie sama. Pamiętam jakby to miało miejsce wczoraj - Veronika spojrzała na mnie i powiedziała: Czy ty wiesz, że to co posiadasz to talent od Boga. Nie każdy może tak nagle wstać kupić bilet i ruszyć sam w nieznane. Hmm nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiałam ale chyba jest w tym trochę prawdy. Z Veronicą jesteśmy cały czas w kontakcie. Jeżeli dopełni wszystkich potrzebnych formalności osiedli się na stałe w Australii.
Z wszystkich lotów jakie przeżyłam w życiu to ten zarówno do jak i z Maroka wspominam najgorzej. Wszystko za sprawą pary, która siedziała koło mnie. Żeby było zabawnie to w obie strony ... siedziałam koło nich!Oboje po 40-tce, oboje z Wielkiej Brytanii i oboje jak sami mi powiedzieli pierwszy raz lecieli do Maroka. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że on cały czas ciągnął nosem albo w nim dłubał a ona tak śmierdziała jakby woda dla niej nie istniała. W dodatku przez całą podróż zarówno w jedną jak i w drugą stronę kłócili się. W zasadzie to nawet nie była kłótni! Oni wyzywali siebie od idiotów. Cały czas zastanawiałam się jak to możliwe, że oni razem wyjechali.
Doleciałam na miejsce, dostałam na granicy ładną pieczątkę w paszporcie i kupiłam bilet na autobus, który z lotniska jedzie do samego centrum. Było wcześnie rano a do check in w hotelu miałam trochę czasu. Pochodziłam po okolicy i natrafiłam na chłopaka, który zaproponował, że pokaże mi miasto. Oczywiście już od początku zdawałam sobie sprawę, że nic za darmo. Na zwiedzaniu z nim miasta mi nie zależało ale zależało mi aby zobaczyć garbarnię skór. Ponieważ uliczki są kiepsko oznaczone, jest ich sporo i są do siebie podobne nie chciałam ryzykować. Chłopak przeciągnął mnie prawdopodobnie okrężną drogą bo szliśmy i szliśmy. Mówił mi że mam ogromne szczęście bo garbarnia jest jedynie dzisiaj czynna i specjalnie dla mnie poprosi kogoś by pokazał mi jak się farbuje skórę. Nie wierzyłam mu oczywiście. Dobrze znam teksty "tylko dzisiaj" albo "specjalnie dla ciebie", które są notorycznie używane w krajach muzułmańskich. Tylko dzisiaj znaczy zawsze a specjalnie dla ciebie znaczy dla każdego.
Po tym, że dotarliśmy na miejsce poczułam po zapachu a właściwie po fetorze. Zobaczyłam jednak to co chciałam zobaczyć. Zaraz w sąsiedztwie znajduje się sklep, w którym sprzedają wyroby ze skóry. Błąd - nie sprzedają a zwyczajnie wciskają. Wyszłam ze sklepu i czekał na mnie chłopiec, który mnie przyprowadził ze swoimi kolegami, którzy właśnie przyprowadzili kolejnych turystów. Dałam mu drobne i kazałam by się odczepił bo chciał więcej. Jego namolność nie znała granic. Zgubiłam go dopiero wtedy gdy wmieszałam się w nadchodzący tłum.
Poszłam coś zjeść w restauracji na głównym placu. Po chwili zauważyła mnie grupka Hiszpanów, z którymi leciałam samolotem. Usiedli koło mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Cały pobyt w Maroku spędziliśmy razem oprócz noclegów bo byliśmy w różnych hotelach.
Zostawiłam bagaż w hotelu i ruszyliśmy na zwiedzanie. Marrakesz jest prawdziwym rajem dla fotografów. Nie wszystko i nie wszystkich można jednak fotografować bo w Maroku wierzy się, że fotografując kogoś odbiera mu się duszę. Żeby było jednak zabawne to jeżeli zapłaci się to wszyscy bardzo chętnie ustawiają się do zdjęć.
Wszystkie ulice w centrum są w kolorze różu i czerwieni bo zgodnie z legendą kiedy budowano największy meczet w mieście polało się tyle krwi, że zabarwiła ona wszystkie ściany i mury.
Idziemy wieczorem na kolację. Główny plac Marrakeszu - Dżamaa al-Fina, który jest wpisany na listę UNESCO jest największym placem w całym kraju. W dzień jest miejscem gdzie można zobaczyć zaklinaczy węży, kobiety robiące hennę, cyrkowców z małpami i innych dziwaków. Wieczorem plac zamienia się w jedną ogromną restaurację.
Kończymy naszą kolację, umawiamy się na następny dzień i rozchodzimy się do naszych hoteli. Jest już ciemno a ja się ... gubię!!! Wszystkie uliczki wydają mi się takie same a znalezienie drogi nocą nie jest takie łatwe jak było za dnia. Wszystkie bowiem sklepy i punkty charakterystyczne, które pamiętałam nagle przestały istnieć! Nagle wychodzę z uliczki i widzę ponury, muzułmański cmentarz. W dodatku zero ludzi dookoła! Idę do przodu bo nie pozostaje mi nic innego. Spotykam nagle jakiegoś mężczyznę. Zmęczona i prawie ze łzami w oczach proszę o pomoc w znalezieniu adresu, który miałam na kartce. Dopiero trzecia osoba, którą zawołał wiedziała gdzie jest hotel i doprowadziła mnie do celu.
Plac Dżamaa al-Fina
garbarnia w Marrakeszu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz