Machu Picchu - cel wszystkich turystów przyjeżdżających do Limy. Co tu dużo mówić - mój także. O mały jednak włos nie zobaczyłabym go wcale! Zacznę jednak od początku.
Do Machu Picchu można dotrzeć na dwa sposoby. Pierwszym jest tzw. Inka Trail pieszy szlak, który trwa od 2-7 dni. Wszystko zależy od tego ile mamy czasu, pieniędzy i sił. Oczywiście cena za 7-dniowy trekking jest najwyższa. Ja na tą formę dotarcia nie zdecydowałam się. Nie dlatego, że nie dałaby rady bo wiem, że poradziłaby sobie bez problemu ale dlatego, że codziennie szlak ten pokonują tłumy turystów a tam gdzie tłumy tam nie ja! Drugim sposobem jest wersja kombinowana: pociąg z miejscowości Ollantaytambo lub bilet łączony autobus + pociąg, którym z Cuzco dojedziemy bezpośrednio do Machu Picchu. Wybrałam wersję ostatnią.
Bilety kupiłam ze znacznym wyprzedzeniem ale i tak były kosmicznie drogie. Zapłaciłam za nie $150 czyli ponad 500 zł. Wieczorem przed wyjazdem zaczęłam się zastanawiać czy aby nie ma dodatkowego biletu wstępu do Machu Picchu. Wcześniej nawet nie brałam tego pod uwagę. Byłam pewna, że skoro cena za przejazd jest tak kosmiczna to obejmuje ona również automatycznie wstęp jak to często bywa i nie zawracałam sobie tym głowy. Dla świętego spokoju poszukałam informacji w internecie. Okazało się, że są bilety!!! Zaczęłam panikować oficjalna strona nie działała i biletu kupić nie mogłam. Znalazłam inną stronę, która dodatkowo pobierała opłatę ale nie było miejsc na jutrzejszy termin. Prawie zaczęłam płakać. Szukałam dalej. W końcu znalazłam taką, która sprzedawała bilet na jutrzejszy termin. Uff bilet kupiony! Cena ponad 150 zł za wejście! Była to wersja podstawowa. Były także wersje wzbogacone. Istnieje możliwość wejścia na Huayna Picchu, szczytu, z którego widać całe Machu Picchu. Droga na szczyt jest dosyć stroma i śliska a ilość turystów na szlaku jest ograniczona. Kiedy kupowałam bilet nie było już tej opcji to wyboru.
Następnego dnia o 6 50 rano miał odjeżdżać z Cuzco autobus. Zbiórka o 6 20. Ledwie żywa bo dnia wcześniejszego złapałam zatrucie pokarmowe doczłapałam się na dworzec. Chyba fakt, że tyle pieniędzy wydałam już na bilety by tu dotrzeć sprawiły, że cudownie ozdrowiałam na czas pobytu w Machu Picchu. Po powrocie bowiem czułam się tragicznie.
Byłam na dworcu o 6 20, dostałam butelkę wody i wsiadłam do autobusu. Połowa miejsc wolnych a autobus równo o 6 30 czyli 20 minut przed czasem ruszył! Tym samym parę osób, które spózniło się mogło pożegnać się z zobaczeniem ruin Inków.
Autobus jedzie coś koło 90 minut, następnie przesiadka na pociąg a w nim upierdliwa obsługa, która przez prawie całą podróż próbowała coś wepchnąć: książki, szale, koszulki, pocztówki i inne pierdoły. Frajerzy oczywiście znalezli się.
Docieram na miejsce. Z dworca przechodzi się przez ogromny rynek z pamiątkami. Na jego końcu znajdują się autobusy jadące do Machu Picchu - płatne oczywiście! Koszt prawie 80 zl w dwie strony. Autobus jedzie 30 minut i rusza jak jest pełny czyli co chwilę.
Docieram na miejsce i dowiaduję się, ... że nie wejdę bo mojego nazwiska nie ma na liście osób zwiedzających Machu Picchu tego dnia. Pokazuję dowód wpłaty za bilet i potwierdzenie jego kupna. Czekam i dyskutuję z nimi przez ponad pół godziny. Bezskutecznie. W końcu ktoś wpadł na pomysł aby zadzwonić do pośrednika od którego kupiłam bilet. Udało się! Weszłam. Dostałam mapkę według, której zwiedzałam.
Kończę zwiedzanie i idę do toalety. Kolejna abstrakcja - toalety płatne! Pewnie niedługo do biletu będzie doliczona opłata za oddychanie na terenie Machu Picchu!
Skłamałabym gdybym powiedziała, że Machu Picchu nie jest warte zobaczenia. Łączna jednak cena jest tak wysoka, że z pewnością nie zdecyduję się pojechać tam drugi raz. I chyba bardziej byłam pod wrażeniem Wielkiego Muru Chińskiego...
Zmęczona wsiadam do pociągu. Poznaje w nim dwie sympatyczne i zabawne dziewczyny z Tajwanu. Spędzamy całą podróż na rozmowie o Tajwanie i o podróżowaniu. Do teraz często piszemy do siebie maile. Kto wie - być może w następnym roku polecę je odwiedzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz