niedziela, 28 czerwca 2015

Maroko - góry Atlas i pobyt na pustyni

Hiszpanie, których poznałam namawiali mnie na zorganizowaną wycieczkę w góry Atlas i na pustynię. Od samego początku byłam niechętna bo sama chciałam się tam wypuścić lokalnymi autobusami. Ostatecznie ustąpiłam bo nigdy nie byłam na zorganizowanej wycieczce z noclegami i stwierdziłam, że i tej formy podróżowania trzeba spróbować.

Następnego dnia z samego rana idziemy szukać biura podróży. Zawsze jak ich nie potrzeba to są wszędzie ale kiedy w końcu chce się z niego skorzystać to nie można go nigdzie znależć. W końcu udało nam się znależć jedno. Mężczyzna podaje cenę a podekscytowani Hiszpanie gotowi są od razu polecieć na drugi koniec Marrakeszu by pobrać pieniądze i zapłacić podaną cenę. Zdecydowanie mówię NIE w imieniu całej grupy i wstaję do wyjścia i karzę zrobić im to samo. Hiszpanie patrzą na mnie jakbym straciła ofertę dnia. Mężczyzna zatrzymuje mnie i obniża cenę. Zaczynam się targować. Schodzę do najniższej możliwej ceny ( zapłaciliśmy faktycznie najmniej kiedy pytaliśmy się innych turystów ile zapłacili za tą samą wycieczkę). Jestem z siebie dumna! Spoglądam na Hiszpanów i myślę sobie, że jeszcze wiele podróży muszą odbyć aby wiedzieli jak nie dać się oszukać...

Pracownik biura na zakończenie przygotowuje nam tradycyjną herbatę. Dodaje do niej niej kilka czubatych łyżeczek cukru. Ulep to mało powiedziane! Próbuje po czym podaje to samą szklankę Rebece, która na samą myśl, że ma pić z tej samej szklanki zwyczajnie blednie!Śmieję się i mówię, że musi się przyzwyczaić do takich sytuacji.



Pracownik biura podróży przygotowujący nam herbatę.


Następnego dnia rano stawiamy się o ustalonej godzinie i w wyznaczonym miejscu. Oprócz nas w samochodzie jest Norweg, dwie Australijki i dwóch Argentyńczyków. Z tymi ostatnimi zawsze było najwięcej problemów. Albo nic nie wiedzieli albo ciągle się spózniali albo zadawali głupie pytania ( np. na pustyni jeden z nich zapytał się gdzie jest kontakt bo bateria w aparacie mu się rozładowała). Nawet Guille - Hiszpan stwierdził, że choć Argentyńczyk jest przystojny to mózgu nie ma wcale!Jak to jest możliwe, że udało im się dotrzeć tak daleko.

Co jakiś czas robimy dłuższe postoje by podziwiać góry Atlas, które są niezwykłe. W niektórych miejscach wyglądają jakby były spalone przez słońce, w innych zaś są całkowicie pokryte śniegiem. Jedziemy też w odwiedziny do wioski gdzie kobiety wytwarzały olej arganowy. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Ostatni postój mieliśmy w małej wiosce ze sklepem spożywczym i sklepem z chustami, które zakłada się na głowę. Turyści, których tym razem była cała masa bo prawdopodobnie wiele grup wyjechało z Marrakeszu o podobnej porze tylko z różnych miejsc wykupili prawie wszystko co było możliwe bez jakiejkolwiek refleksji czy im się to przyda i czy będą w stanie to wszystko zjeść.

Wysiadamy z autobusów i idziemy do wielbłądów. Wkładam plecak do torby umieszczonej na wielbłądzim garbie. Wsiadam na wielbłąda i ruszamy. Po początkowym podnieceniu na twarzach większości osób nie ma już śladu. Wyraznie za to widać znudzenie i kręcenie tyłkami na wielbłądach w celu znalezienia wygodniejszej pozycji. Niektórzy mieli takie miny, że gdyby mogli to z pewnością powiedzieliby, że woleliby zostać w domach oglądać telewizję i pić piwo. No cóż podróżowanie nie zawsze bywa wygodne.

Docieramy do osady i jesteśmy przydzieleni do namiotów. Chwilę pózniej idziemy na kolację, która żadną rewelacją nie była! Ryż, chleb, pomidory i kurczak. Wszystko trochę jałowe jakby zapomnieli dodać przypraw, których w Maroku jest przecież pod dostatkiem.

Po kolacji najgorsze było dopiero przede mną! Ognisko z miejscowymi berberami, którzy z berberami nic wspólnego nie mieli! Bo jaki berber zna język włoski w Maroku i potrafi śpiewać piosenki w tym języku??? Jedynie taki, który nim nie jest a się za niego podaje by zrobić wrażenie na turystach. Ci zaś byli zachwyceni i większość chyba nawet nie zdawała sobie sprawy jak to wszystko było naciągane. Mógłby ktoś powiedzieć, że nie mam racji ale ja wiem swoje. Spędziłam parę dni na pustyni w Jordanii z dala od wycieczek zorganizowanych i potrafię dostrzec różnicę.

Nocleg w namiotach. Noc na pustyni potrafi być przerażająco zimna. Taka i też była kiedy spaliśmy. W namiotach były koce, które od chwili kiedy były wyprodukowane zapewne nie były nigdy wyprane. Pościel też pozostawała wiele do życzenia. Miałam ze sobą własny śpiwór na który położyłam koce i zasnęłam.

Rano chyba byłam jedną z nielicznych osób, które uśmiechały się. Cała reszta narzekała na mróz, brudne koce no i brak łazienek. Łazienki wprawdzie były a lecąca z nich woda była lodowata a prysznice nie domykały się. No i internet- rzecz najważniejsza bo i tacy się znalezli (ba była to nawet spora grupka,która liczyła na to,że będzie dostęp do internetu by na bieżąco wrzucać zdjęcia na facebooka!!!). Bawi mnie to wszystko. Ludzie chcą się nazywać podróżnikami ale oczekują, że na pustyni będzie na nich czekał hotel pięciogwiazdkowy z basenem i wifi. A przecież nie o to chodzi w podróżowaniu...

Po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Na wielbłądach oczywiście. Dookoła niezadowolone miny i komentarze w stylu: czy samochody nie mogłyby podjechać bo wielbłądy nie są najwygodniejszym środkiem transportu. Hmm bardziej niż jazdą na wielbłądzie zmęczona byłam słuchaniem komentarzy a w zasadzie narzekań ludzi. 




 kobiety wyrabiające olejek arganowy w lokalnej wiosce







 mój plecak




środa, 17 czerwca 2015

Czechy: Kutná Hora

Godzinę jazdy samochodem od Pragi znajduje się Kutna Hora - czeska Czeremna.
Kaplica czaszek znajdująca się w Kościele Wszystkich Świętych mieści szczątki ofiar dżumy z XIV wieku, wojen husyckich w XV wieku oraz wojny trzydziestoletniej w XVII wieku. 
Z czaszek i kości wykonane są żyrandole i ołtarze. 

Kaplica czaszek w Czeremnej pełni funkcje sakralne - zwiedzałam ją wielokrotnie i za każdym razem wejście jest w małych grupach. Ksiądz lub siostra zakonna opowiada historię powstania tego miejsca a na zakończenie następuje krótka modlitwa. Szczątki osób traktowane są z należytym szacunkiem co podkreśla się wchodząc do tego miejsca. Obowiązuje również zakaz robienia zdjęć.

Kutna Hora jest natomiast zupełnym przeciwieństwem. Po zakupieniu biletu każdy w zasadzie może robić co chce - oglądać czaszki, robić setki zdjęć, pozować przy czaszkach, dotykać je co niektórzy czynili. Nie ma żadnej refleksji nad tym czym te szczątki są. Pewnie gdybym wiedziała nie zdecydowałabym się tutaj przyjechać.







poniedziałek, 15 czerwca 2015

Tajlandia: chińska wioska i granica z Birmą

Następnego dnia rano razem z poznanym księdzem i Niemkami ruszamy na wycieczkę w kierunku granicy z Birmą. Mijamy pola ryżowe, plantacje herbaty i wiecznie zielone lasy.  Co jakiś czas przejeżdżamy przez małe wioski zamieszkiwane przez lokalne plemiona. 

Granica z Birmą w niczym nie przypomina przejścia granicznego. Jest to prowizoryczna brama na której szczycie są flagi granicznych państw. Brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Celnicy poruszają się... konno i podjeżdżają do granicy (bramy) jedynie wtedy kiedy ktoś się do niej zbliża by ją przekroczyć. Ich placówka znajduje się w pobliżu bramy graniczne i jest tak samo uboga jak brama. 

Ze względu na trudne warunki panujące w Birmie część mieszkańców decyduje się na nielegalne przekraczanie granicy. Ludzie, jak powiedział mi ksiądz, uciekają głównie nocą przez okoliczne lasy. 

Aby wjechać na teren Birmy trzeba mieć wizę. Ja jej nie miałam. W przeciwieństwie jednak do nieogarniętych turystek z Niemiec, które zostawiły paszporty w hotelu (co za głupota!) ja swój miałam ze sobą. Zaryzykowałam i przeszłam przez granicę. Większych problemów nie miałam. Ksiądz wytłumaczył, że jestem z nim i że mam ze sobą paszport. 

Za granicą inny świat!Niewiele jest miejsc, które widziałam i które tak mocno zapadają w pamięć jak te, które zobaczyłam po przekroczeniu granicy. Ludzie, którzy z całą pewnością nie pasują do współczesnego świata. Nie pasują bo we współczesnym świecie gdzie prawie każdy goni za pieniędzmi oni nie mają ich prawie wcale a pomimo tego z twarzy wszystkich mieszkańców, których widziałam biła niesamowita energia i radość życia. 


przejście graniczne z Birmą




Zmierzamy w kierunku chińskiej wioski. Jakie było moje zaskoczenie kiedy dotarliśmy na miejsce. Sądziłam, iż zobaczę tam jedynie parę osób chińskiego pochodzenia, jeden sklep i to wszystko. Wioska okazała się jednak całkiem spora. Sklepy z chińską herbatą, chińskie bary z tradycyjnymi potrawami chińskimi, napisy na domach w języku chińskim - wszystko jak w Chinach!





Wracamy do Mae hong son. Niemki zostają dzień dłużej a ja biorę nocny autobus do Chiang Mai.








sobota, 13 czerwca 2015

Tajlandia - wioska plemienia Padaung

W centrum miasta widziałam mapkę przedstawiającą okolice Mae Hon Son z zaznaczoną wioską, w której żyły kobiety z długimi szyjami. Mapa nie zawierała jednak skali. Zbyt ryzykowne byłoby ruszyć na piechotę, choć na mapie była to niewielka odległość, bo mogłoby się okazać, że w rzeczywistości jest to kilkanaście kilometrów. 

Zaczepiam kierowcę i pokazuję mu zdjęcie gdzie chcę dojechać. Ustalamy cenę (pomocny okazał się długopis i kartka papieru na której zapisywaliśmy kwotę przejazdu) i jedziemy.

Droga, którą jedziemy jest z obu stron pokryta lasami i nie ma nic wspólnego z drogą z jaką mamy do czynienia w miastach - tylko miejscami jest coś co przypomina asfalt pozostałą część stanowi błoto. 

Docieramy do wioski. Przed wejściem zapłacić trzeba drobną opłatę za wstęp która przekazywana jest mieszkańcom wioski










niedziela, 7 czerwca 2015

Tajlandia - Festiwal Kwiatów


Wcześnie rano wracam do Chiang Mai. Dzięki temu, że udało mi się wrócić zgodnie z planem mam nadal prawie tydzień do zagospodarowania w północnej Tajlandii. Z zaplanowanych rzeczy pozostaje mi jedynie zobaczyć plemię kobiet z długimi szyjami. Zacznę to ogarniać jutro.

Postanawiam zrobić drobne zakupy. Idę do centrum i nagle widzę tłumy ludzi  czekających na coś. Na co? Nie wiem, nikt dookoła mnie nie mówi po angielsku. Postanawiam czekać. 

Nagle pojawia się ogromna platforma na kółkach a za nią kolejne. Wszystkie wypełnione kwiatami. Ich woń roznosiła się wszędzie!Okazało się, że całkiem przypadkowo natrafiłam na odbywający się tutaj każdego roku Festiwal Kwiatów. 

Wszystkie platformy na zdjęciach poniżej wykonane są z kwiatów. Nawet słoń pokryty był w całości nasionami!  








Podczas Festiwalu Kwiatów co chwilę można było zobaczyć osoby niewidome grające na instrumentach muzycznych lub śpiewające. Zebrane datki przeznaczone były na szkołę dla osób niewidomych, która znajduje się w samym centrum i do której się udałam.

Po szkole połączonej z internatem oprowadziła mnie sympatyczna Tajka. Placówka dosyć sporych rozmiarów była bardzo dobrze wyposażona w pracownię komputerową, bibliotekę z książkami zapisanymi Braillem i w sale dydaktyczne. Jak się dowiedziałam, była jedną z dwóch po Bangkoku tego typu placówką w kraju. Uczyły się w niej dzieci z północnej części kraju.

Przerażenie wzbudziła ogromna sala na kilkadziesiąt łóżek dla niewidomych dzieci. Może dla osób, opiekujących się dziećmi w nocy jest to spore ułatwienie bo opiekunowie nie muszą chodzić z pokoju do pokoju by sprawdzać czy wszystko jest w porządku. Jednak z pewnością nie jest to najlepsze rozwiązanie dla rozwoju dzieci.



środa, 3 czerwca 2015

Tajlandia - Mae Hong Son


Kobiety  z długimi szyjami to była ostatnia rzecz na mojej liście, którą chciałam zobaczyć. W pobliżu Chiang Mai znajduje się sporo miejsc do których organizowane są wycieczki, w których mieszkają kobiety  z długimi  szyjami. Są to jednak miejsca sztucznie tworzone dla turystów aby zarobić pieniądze. Kobiety natomiast mieszkające tam nierzadko są zmuszane do tego aby takie obręcze nosić dostając za to jedynie niewielkie pieniądze.


Chcę dotrzeć do prawdziwej wioski gdzie dociera niewielu turystów słyszę, że taka wioska jest w pobliżu Mae hong son. Bez zastanowienia postanawiam tam jechać. Zaraz po festiwalu kwiatów ruszam na dworzec i kupuję bilet w obie strony aby uniknąć podobnych kłopotów jakie miałam kiedy byłam w Chiang Rai i nie było biletów powrotnych. 

Jadę nocnym autobusem. Chociaż na mapie odległość jest niewielka,  raptem 250  to podróż trwa ponad 8h ze względu na liczne kręte drogi. Siedzę koło księdza z Ekwadoru, który jest tutaj już od paru lat na misji. Trochę rozmawiamy i proponuje, żeby wysiąść wcześniej tam gdzie jest jego parafia ponieważ może wziąć samochód i zawieźć mnie do centrum miasta, które jest trochę oddalone od dworca. Zgadzam się. Rozmowę podsłuchały dwie siedzące za nami Niemki, które zapytały się czy też mogą skorzystać z podwiezienia. 

Wysiadamy, ksiądz pokazuje nam swoją parafię i ogród z drzewami na których rosły papaje. Bierze samochód i zawozi nas do centrum i zaprasza nas jutro na wycieczkę do chińskiej części Tajlandii, która graniczy z Birmą. Wow, rzadko się zdarza aby natrafić na tak uczynnego księdza!

Niemki idą w swoją stronę a ja w swoją. Chyba oprócz nas nie było żadnych innych turystów. Baza noclegowa dosyć dobra. Było dla mnie zaskoczeniem, że ceny za noclegi były stosunkowo wysokie w porównaniu z Chiang Mai. Raczej spodziewałabym się, że będzie odwrotnie i że zapłacę więcej w mieście gdzie jest sporo turystów niż gdzie ich nie ma prawie wcale. Miasto wyjątkowo spokojne w porównaniu z Chiang Mai.  Dosyć rozległe, z licznymi świątyniami buddyjskimi, z których najciekawsza była ta znajdująca się na wzniesieniu, z którego rozciągał się widok na całe miasto. Na szczyt prowadzi spora ilość schodów, więc jeżeli ktoś zamierza wdrapać się na samą górę to musi zaopatrzyć się w wodę.