Następnego dnia rano razem z poznanym księdzem i Niemkami ruszamy na wycieczkę w kierunku granicy z Birmą. Mijamy pola ryżowe, plantacje herbaty i wiecznie zielone lasy. Co jakiś czas przejeżdżamy przez małe wioski zamieszkiwane przez lokalne plemiona.
Granica z Birmą w niczym nie przypomina przejścia granicznego. Jest to prowizoryczna brama na której szczycie są flagi granicznych państw. Brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Celnicy poruszają się... konno i podjeżdżają do granicy (bramy) jedynie wtedy kiedy ktoś się do niej zbliża by ją przekroczyć. Ich placówka znajduje się w pobliżu bramy graniczne i jest tak samo uboga jak brama.
Ze względu na trudne warunki panujące w Birmie część mieszkańców decyduje się na nielegalne przekraczanie granicy. Ludzie, jak powiedział mi ksiądz, uciekają głównie nocą przez okoliczne lasy.
Aby wjechać na teren Birmy trzeba mieć wizę. Ja jej nie miałam. W przeciwieństwie jednak do nieogarniętych turystek z Niemiec, które zostawiły paszporty w hotelu (co za głupota!) ja swój miałam ze sobą. Zaryzykowałam i przeszłam przez granicę. Większych problemów nie miałam. Ksiądz wytłumaczył, że jestem z nim i że mam ze sobą paszport.
Za granicą inny świat!Niewiele jest miejsc, które widziałam i które tak mocno zapadają w pamięć jak te, które zobaczyłam po przekroczeniu granicy. Ludzie, którzy z całą pewnością nie pasują do współczesnego świata. Nie pasują bo we współczesnym świecie gdzie prawie każdy goni za pieniędzmi oni nie mają ich prawie wcale a pomimo tego z twarzy wszystkich mieszkańców, których widziałam biła niesamowita energia i radość życia.
przejście graniczne z Birmą
Zmierzamy w kierunku chińskiej wioski. Jakie było moje zaskoczenie kiedy dotarliśmy na miejsce. Sądziłam, iż zobaczę tam jedynie parę osób chińskiego pochodzenia, jeden sklep i to wszystko. Wioska okazała się jednak całkiem spora. Sklepy z chińską herbatą, chińskie bary z tradycyjnymi potrawami chińskimi, napisy na domach w języku chińskim - wszystko jak w Chinach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz