piątek, 17 lipca 2015

Indie: Agra

Mój pobyt w Amritsarze dobiega końca. W nocy mam pociąg do Delhi. 
Eliza, którą przypadkiem poznałam na lotnisku w Moskwie w czasie przesiadki i z którą spędziłam wspólnie czas w Indiach rusza w innym kierunku - do Dharamsali.

Dwa dni spędzone w Amritsarze spowodowały, że znowu jestem chora. Wymiotuję jedno za drugim. Na jedzenie zwyczajnie nie mogę patrzeć. Na wodę także ale piję na siłę aby się nie odwodnić. Już wiem, że w moim stanie zdrowia muszę zmienić plany i wrócić wcześniej do Polski.

Ledwo żywa dojeżdżam do Delhi. Mam się tam spotkać z moim kolegą hindusem, który mieszka w okolicach Bombaju i przyjechał specjalnie do Delhi by się ze mną zobaczyć i z moją koleżanką z liceum - Agatą, która będąc z siostrą w Indiach przebywała w Delhi w tym samym czasie co ja. Żeby było zabawne w liceum zawsze byłyśmy w dwóch różnych "paczkach". Indie nas połączyły i teraz jesteśmy w dobrych kontaktach. 

Mój powrót do Delhi nałożył się na hinduskie święto Holi, który jest świętem radości i początkiem wiosny podczas którego ludzie obrzucają się kolorowymi farbami. Nie mam pojęcia jakie składniki w sobie zawierają - wiem jedno - ubrań nie da się doprać i trzeba je wyrzucić bo nie nadają się do niczego. 

Spotykam się z kolegą i ustalamy, że następnego dnia pojedziemy do Agry zobaczyć Tadż Mahal. W hostelu gdzie była Agata jest wolny pokój w którym zostaje. Świat jest niesamowity. Nie udało nam się spotkać w Poznaniu ale za to udało nam się spotkać w Indiach. 

Następnego dnia ledwo żywa spotykam się z kolegą. Stwierdziłam, że czuję się tak beznadziejnie - wymiotuję co chwilę, że już gorzej być i tak nie może zatem postanawiam pojechać.

Pociągi w Indiach to chyba najbardziej fenomenalna rzecz jaką widziałam na świecie. Połączenia są rewelacyjne. Kolejami można dojechać niemal wszędzie. Kupując bilet sprzedawca zawsze pyta czy jest się lekarzem aby w razie konieczności udzielić pierwszej pomocy. Jeśli tak to zaznacza to w swoim systemie. Zawsze podaje się imię i nazwisko a wsiadając do pociągu przed wejściem powieszona jest aktualna lista podróżnych. 

Ruszamy pociągiem, który był wypełniony po brzegi. Ten wyjątkowo nie miał miejscówek. Jaka była zasada? Mężczyzni siedzieli kobiety stały! Ja burżuazyjnie usiadłam na podłodze z workiem w ręce do którego wymiotowałam. Nikt się mną nie zainteresował. Po jakimś czasie jedna kobieta zwolniła mi miejsce. Powiedziała, że w Indiach raczej żaden mężczyzna nie ustąpi kobiecie miejsca chyba, że się go o to poprosi. Poprosi? pfff jeszcze czego! Nie należę do kobiet, które proszą mężczyzn o cokolwiek.

Widok z okna to jeden wielki śmietnik i ludzie załatwiający swoje potrzeby fizjologiczne lub masturbujący się mężczyzni. Nikogo nic nie dziwiło. W pewnym momencie mój kolega je kanapkę a papier i butelkę po wodzie wyrzuca przez okno. Co robisz? - wrzeszczę na niego. Jak to co? - słyszę odpowiedz - przecież wszyscy tak robią, przecież nie ma tutaj koszy na śmieci!

Dojeżdżamy na miejsce i bierzemy rykszę. Ustawiamy się w kolejce aby kupić bilet. Różnica w cenie jest porażająca! Hindusi płacą 20 a turyści 750 rupii (45 zł). Biorąc jednak pod uwagę inne cuda świata za które przyszło mi płacić (np. kosmicznie drogie Machu Picchu) cena wcale nie była wygórowana.







Wracamy z Agry pociągiem do Delhi. Kalpesh wsadza mnie w rykszę, która zawozi mnie na lotnisko. Jedziemy z taką prędkością, że śliny nie mogę przełykać i piasek wlatuje mi do nosa i między zęby. Chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że wracam już do domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz