piątek, 17 lipca 2015

Indie: Amritsar

Czas aby pożegnać się z Kaszmirem. Przed nami kolejna część wyprawy. Czeka na nas Amritsar.
Chyba z całej wyprawy do Indii ten dzień zapamiętam do końca życia... Co się wydarzyło? Napiszę o tym za chwilę.

Ten sam chłopak, który odebrał nas z lotniska parę dni wcześniej przyszedł nas pożegnać. W sposób dosadny powiedział, że chce aby dać mu napiwek bo przyszedł nas pożegnać. Eliza w sposób równie dosadny oznajmiła, że za odebranie nas z lotniska dostał napiwek a teraz to może dostać jedynie... pochwałę ustną od nas za to że dobrze wypełnił swoje obowiązki. Dodała, że pochwała ustna motywuje bardziej niż pieniądze. Chłopak odszedł bez słowa.

Zostałyśmy poinformowane, że zostaniemy podwiezione do Jammu skąd mamy mieć pociąg do Amritsaru. Zawsze kiedy słyszę słowo podwiezć nasuwa mi się jazda samochodem do najbliższego przystanku czy też miejsca, która trwa maksymalnie 20 minut. Myślałam, że i w tym przypadku będzie podobnie. Nic bardziej mylnego. Wykupując spontanicznie wycieczkę do Kaszmiru nie miałyśmy pojęcia o topografii tego rejonu. Eliza znała jedynie Dharamsalę i wszystko co wokół niej istnieje. I w tym momencie zaczyna się przygoda...

Spod naszego pensjonatu kierowca zabiera nas do miejsca gdzie jest pełno samochodów terenowych. Kierowca odjechał a po angielsku nie mówił nikt. Rozglądamy się dookoła i szukamy dworca. Jednak nic się nie zgadza bo nadal jesteśmy w Srinagarze a bilet na pociąg mamy z Jammu. Nagle ktoś każe nam wsiąść do jednego z samochodów. Ruszamy. Nikt nie powiedział nam, że podwiezienie do Jammu zajmie prawie 8h (!!!) i będziemy jechać serpentyną w dół w Himalajach!

Dowiedziałyśmy się o tym dopiero po ponad 3h jazdy kiedy okazało się, że siedzący z tyłu sikh mówi po angielsku. Po drodze widoki rajskie. Robienie jakichkolwiek zdjęć nie miało sensu bo aparat zwyczajnie nie obejmował majestatu gór. Serpentyna wiodąca w gór nie miała żadnych zabezpieczeń dlatego też często na tej trasie zdarzają się wypadki i samochody lecą w przepaść. 

Zaczynam rozmawiać z sikhem. Rozmawiamy o religii, życiu i śmierci. Pyta się mnie czy się jej boję. Spojrzałam na niego i odrzekłam, że jestem na nią przygotowana i biorę pod uwagę, że kiedyś mogę nie wrócić cała do domu po któreś z moich wypraw. W tym samym momencie samochód z naprzeciwka wjechał w nas. Kierowca próbując hamować przednimi kołami zahaczył o przepaść. Wszyscy zaczęliśmy przełykać ślinę spodziewając się, że najgorsze przed nami i zaraz spadniemy w przepaść. Udało się, kierowca zdołał wycofać samochód.

Po tej sytuacji wjechaliśmy do małej wioski aby ochłonąć po tym co nas spotkało. Dookoła straszna bieda - tony śmieci  na ziemi i ludzie mieszkający w prymitywnych domach zbudowanych ze wszystkiego co się nadarzy. Moją uwagę przyciąga chłopak z zespołem Downa, który stał na czele całej grupy. Wszyscy chcieli się z nim bawić i być w pobliżu niego. W kraju takim jak Indie gdzie poziom analfabetyzmu jest bardzo wysoki a znaczna część dzieci nie chodzi do szkół z całą pewnością zdecydowana część osób nie otrzyma nigdy diagnozy niepełnosprawności intelektualnej, którą otrzymałoby np. w Europie.  


Jedziemy dalej. Po drodze czeka nas jeszcze jeden przymusowy postój bo krowy stanęły na drodze i w żaden sposób nie dało się ich ominąć. 

Dojeżdżamy do Jammu. Rozszalałe tłumy na wszystkich peronach i przed dworcem. Razem z nimi krowy, których w pewnym miejscu więcej było niż ludzi! Patrząc na ludzi, którzy podróżują i na torby, które zabierają ma się wrażenie, że jest w nim dorobek całego ich życia!
Doświadczyć czegokolwiek do siedzenia na stacjach w Indiach graniczy z cudem. Z tego też powodu ludzie zabierają gazety, papiery koce i siadają na podłodze w oczekiwaniu na pociąg.



Wsiadamy do pociągu. Miejsca mamy w przedziale z miejscami sypialnymi. Za wyjątkiem toalet, które są brudne wagon jest raczej czysty. Zresztą po całym dzisiejszym dniu byłyśmy tak zmęczone, że marzyłyśmy tylko o tym aby na chwilę się przespać.



W środku nocy dojeżdżamy do Amritsaru i nie mamy bladego pojęcia gdzie iść. Nikt po nas nie wyszedł choć właściciel biura w którym kupowałyśmy wycieczkę powiedział, że z pewnością same nie zostaniemy. A jednak. Kolejny raz wychodzi na to, że można liczyć tylko na siebie.
Podchodzi do nas mężczyzna, który proponuje pomoc. Podajemy mu adres a on podwozi nas pod same drzwi. 

Hotel zamknięty. Zaczynamy walić w drzwi. Ktoś otworzył drzwi po 10 minutach. Okazało się, że nikt nawet nie wiedział, że przyjedziemy dlatego nikt po nas nie wyszedł. Idziemy spać.  Pokój jak na warunki panujące w Indiach rewelacyjny!!!Nawet łazienka była czysta.

Budzimy się otwieramy okno a tam widok na wysypisko śmieci. No cóż - nie mogło być inaczej. Trzeba mieć chyba ogromne szczęście by w Indiach móc zobaczyć z okna inny widok.
Schodzimy na śniadanie. O ile na pokój narzekać nie mogłyśmy o tyle na śniadanie w mojej zamówionej sałatce znalazłam włosy łonowe! Hmmm nigdy nie może być dobrze w 100%. Zostawiam śniadanie i ruszamy. 

Wysoka temperatura, dużo wilgotność powietrza i kurz unoszący dookoła sprawiają, że nie da się oddychać. Wchodzimy do sklepiku by kupić coś do jedzenia ale wszystko co było dostępne nie było zdatne do jedzenia. Ciasta z kremem gdyby mogły to by zawołały: Cześć, mam na imię salmonella! Kupuję jakieś owoce i wiem, że z pewnością znowu złapię zatrucie pokarmowe.

Bierzemy rykszę i jedziemy do świątyni.



Oto i jest przed nami świątynia pokryta złotem. Wrażenie niesamowite. Aby wejść na teren całego kompleksu trzeba zdjąć buty i zanurzyć je w wodzie, która jest w specjalnym zbiorniku przed wejściem. Zbiornik jest niewielki a woda do kostek. Patrząc na stopy niektóry osób i stany grzybiczne modlę się aby nie wrócić z pamiątką z podróży w postaci zainfekowanych nóg. Całe szczęście nie złapałam niczego. 

Klimat tego miejsca jest niesamowity. Amritsar jest dla Sikhów tym czym dla Żydów Jerozolima - świętym miejscem i ta świętość jest tam rzeczywiście odczuwalna. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz