sobota, 28 listopada 2015

Filipiny: Batad

Ruszamy do Batad czyli wioski znanej ze spektakularnych widoków na pola ryżowe. W Banuae zaczepiają nas lokalni przewodnicy oferujący dojazd i bycie przewodnikiem. Lokalni przewodnicy czyli zwyczajni naciągacze którzy w zamian za kosmiczne pieniądze oferują wyjazd zorganizowany do Batad.

Ich upierdliwość nie ma końca! Słowo NIE niejednokrotnie nie wystarcza zwłaszcza jak widzą kogoś kto się waha. Wtedy zaczyna się najgorsze co może być czyli negocjacje, w których turysta cieszy się że zrobił interes życia bo naciągacz obniżył cenę i to wydawałoby się że znacznie a sam oszust cieszy się, że znalazł kolejnego frajera, który za cenę niby niską dla turysty ale nadal korzystną dla naciągacza zgodził się pojechać. 

Sama wypracowałam już metody na natrętów - albo mówię zdecydowanym głosem, że nie jestem zainteresowana ( nadsłuchuję jednak jaka jest końcowa cena, którą proponuje naciągacz aby najniższa podana przez niego cena była dla mnie ceną wyjściową od której zacznę moje targowania z następnym naciągaczem) albo mówię, że kocham chodzić i dotrę w dane miejsce na piechotę nawet jeśli ma mi to zająć 4h. Wtedy najczęściej wszyscy odczepiają się. 

Ruszamy na piechotę i postanawiamy złapać kogoś mieszkającego z dala od miasta kto nas zawiezie za zdecydowanie niższą kwotę niż ta którą proponują tutejsi naciągacze. 

Długo nie musimy czekać. Kawałek za miastem sam do nas podjeżdża mężczyzna. Płacimy 150 PHP od osoby. Jedziemy 30 min. Kierowca mówi nam, że już dalej nie może jechać bo jest zakaz wjazdu. Jak się potem okazało była to kompletna bzdura. Tam gdzie nas zawiózł kierowca były kolejne samochody i motorowe taksówki, które zawoziły chętnych do miejsca gdzie zaczynał się już las i szlak na pola ryżowe. Chyba chodzi o to aby każdy mógł trochę zarobić. My ruszyliśmy na piechotę. Trasa w dół aż do szlaku zajęła nam 35 min.  

A teraz najzabawniejsza historia. Na szczycie spotkaliśmy naciągacza, który oferował nam w Banaue wycieczkę. Odmówiliśmy i powiedzieliśmy mu, że jesteśmy super wysportowani i dojdziemy tam na piechotę ( normalnie zajęłoby to ok 5h). Kiedy nas zobaczył przecierał oczy ze zdziwienia i zapytał czy dotarliśmy na piechotę. Nie chcieliśmy wyprowadzać go z błędu :)Uwierzył!

Idziemy szlakiem w kierunku pól ryżowych. Można zejść do samej wioski lub wspiąć się aby zobaczyć widok z góry. My wybraliśmy tą drugą opcję. Ograniczeni byliśmy autobusem powrotnym do Manili. Zejście bowiem do wioski zajęłoby kolejne 40 minut w jedną stronę. Może następnym razem będzie okazja. 

Szlak prowadzi przez las i jest bajeczny. Idziemy a dookoła rozciągają się pola ryżowe. Muszę przyznać, że to jedno z piękniejszych miejsc jakie w życiu widziałam!!!

Docieramy na górę. Na szczycie trzeba uiścić opłatę w wysokości 100 PHP ( 8zł). Dla chętnych jest sporo miejsc noclegowych i drobnych barów. 

Spędzamy trochę czasu rozkoszując się widokiem i ruszamy w drogę powrotną. Zatrzymujemy się przy sklepiku z pamiątkami i wykorzystujemy okazję aby porozmawiać trochę ze sprzedawczynią. 

Odkąd tu przyjechaliśmy zastanawialiśmy się co się dzieje ze zmarłymi. Nie widzieliśmy tu bowiem żadnego cmentarza a już dosyć poznaliśmy okolicę. Kobieta rozwiała nasze wątpliwości mówiąc, że "zmarli żyją...z nami!". 

Kobieta, która była koło czterdziestki zaczęła opowiadać nam o swojej nieżyjącej już babci. Mówiła że do niedawna jeszcze ludzie czekali pięć dni aż ciało zacznie się rozkładać. Dopiero po nich ciało  można było pochować. Sama pamięta jak jej zmarła babcia siedziała na krześle ( ludzi chowa tam się w pozycji siedzącej) z nosa, ust i uszu wychodziły robaki oczy były wytrzeszczone a język zwisał. W dodatku zapach przy takim upale był nie do zniesienia. 

Dopiero od niedawna wstrzykuje się zmarłym środki opóżniające rozkład ciała. Po pięciu dniach ciało chowa się w czymś w rodzaju jaskini gdzie spoczywa kilka innych ciał. Następnie czeka się od kilku do kilkunastu lat aż ciało się rozłoży a kości zabiera się... do domu i najczęściej umieszcza pod sufitem lub w pobliżu rzeczy codziennego użytku! Wyjęcie kości z grobu poprzedza uroczystość tzw pogrzeb wtórny na który przybywa cała rodzina. 

Na zakończenie dodała, że niektórzy tak "uwielbiają" towarzystwo zmarłych, że nawet po pięciu dniach od śmierci się z nimi nie rozstają. W Batad mieszka rodzina, która już od paru lat trzyma swoją ubraną i siedzącą w formalinie babcię w domu. Czasem jak mają potrzebę z nią porozmawiać to ... otwierają drzwi do jej pokoju i rozmawiają z nią. 

Po tej informacji uznaliśmy że na nas już pora. Wyszliśmy z Batad. Udało nam się złapać busa na sam szczyt za który zapłaciliśmy 100 PHP. Potem złapaliśmy busa do samego Banaue płacąc 100 PHP od osoby. Łącznie za osobę zapłaciliśmy 300 PHP a ni 1000 PHP jak chcieli wycieczkowi naciągacze.










czaszka małpy w samochodzie; żarówki zaczynały świecić się kiedy samochód hamował


czwartek, 26 listopada 2015

Filipiny: Banaue

Do Banaue docieramy autobusem z Manili. Koszt to 450 PHP za osobę w jedną stronę czyli niecałe 40 zł (100 PHP = 8,38zl). Bilety można kupić na stronie przewoznika: Ohayami Trans (http://www.ohayamitrans.com/). Płatności można dokonać jedynie za pomocą PayPal. 

Do Banaue dotrzeć można jedynie nocnym autobusem. Wyjazd jest o godzinie 22 a przyjazd na miejsce pomiędzy 6 30 - 7 00 rano. Prawdopodobnie nie ma autobusów dziennych ze względu na straszne korki w ciągu dnia które wydłużyłyby podróż o kilka godzin. 

Autobus powrotny do Manili jest o 19 00. Przed podróżą w okienku wymienić trzeba dowód wpłaty na bilet. 

Jadąc do Banaue nie mieliśmy żadnego noclegu zarezerwowanego. Liczyliśmy, że uda się to zrobić na miejscu. Nie myliliśmy się. Kiedy autobus dotarł na przystanek końcowy zjawił się właściciel domu gościnnego, który zabrał chętnych do centrum miasta ( domyśnie do miejsca gdzie miał swój dom gościnny). Wysiedliśmy i od razu wynajęliśmy pokój. Za dwójkę z łazienką zapłaciliśmy 800 PHP. Warunki może nie były rewelacyjne ale przynajmniej była czysta pościel. 

Byliśmy zbyt zmęczeni po nocnej podróży by oglądać pokoje i szukać najlepszego ale w pobliżu było dużo miejsc oferujących nocleg. Sądząc jednak po zewnętrznym wyglądzie wszystkie były do siebie podobne. 

Banaue jest dość dużym miasteczkiem, w którym nie sposób się zgubić. Jest bowiem tylko jedna ulica która biegnie przez miasto ( no dobrze dwie). 

Banaue jest miejscem wypadowym do tarasów ryżowych. W zasadzie każdy turysta przyjeżdża tutaj aby je zobaczyć. Nie brakuje zatem naciągaczy oferujących wycieczki za kolosalne kwoty. Nam zaproponowano 1000 PHP od osoby motorem z siedzeniem i 2000 PHP od osoby za samochód do Batad gdzie znajdują się najbardziej spektakularne pola ryżowe!!! My nie daliśmy się naciągnąć i zapłaciliśmy chyba najniższą z możliwych cen. O tym jednak w następnym poście. 

Tymczasem wróćmy do Banaue. Wybieramy się na prawie czterogodzinny spacer. Tuż po opuszczeniu miasteczka widzimy...











... takie oto bajeczne widoki





A oto co zobaczyliśmy w jednym sklepie z pamiątkami.

Turcja: Istambuł - praktyczne informacje

WIZA

Każdy turysta przed wjazdem do Turcji musi zaopatrzyć się w wizę. Są dwa sposoby aby ją dostać:
  • za pośrednictwem platformy internetowej: https://www.evisa.gov.tr/pl/ - 20 USD
  • bezpośrednio na lotnisku - cena jest jednak wyższa kosztuje 30USD, 25EUR lub 20 GBP i traci się czas bo trzeba stać w kolejce aby ją kupić.
Ja wybrałam sposób pierwszy. Rejestracja jest prosta i szybka. Po dokonaniu opłaty kartą otrzymuje się maila z wizą który należy wydrukować i pokazać na lotnisku przy kontroli paszportowej. Wiza jest wielokrotnego wjazdu i jest ważna przez 180. Maksymalny jednorazowy pobyt to 90 dni. 


DOJAZD Z LOTNISKA

W Istambule są dwa lotniska: Ataturk oraz Sabiha Gokcen. Pierwsze położone jest 23 km od centrum jest lotniskiem międzynarodowym. Drugie obsługuje głównie loty krajowe i tanie linie lotnicze. Oddalone jest od centrum - przynajmniej moim zdaniem - o całe lata świetlne od centrum. Zwłaszcza w godzinach szczytu dojazd może zająć do 3h ( nam tyle zajęło). Na lotniskach funkcjonuje mało użyteczna informacja turystyczna ( ja mam przynajmniej takie wrażenie bo za każdym razem nikt nie mówił po angielsku!!!)

  • Ataturk - z lotniska jedzie metro; aby dojechać do centrum trzeba dojechać metrem do Zeytinburnu a następnie przesiąść się na linię T1 która jedzie do Kabatas. Najlepiej wysiąść na przystanku Sultanahmet (plan metra w Istambule) UWAGA!!! kiedy zmieniamy linię metra musimy kupić nowy bilet. Pojedynczy przejazd kosztuje 4 TRY bilety kupuje się w automatach tylko i wyłącznie płacić można gotówką ( monetami lub banknotami 10 i 20 - lirowymi). 
  • Sabiha Gokcen - z lotniska jedzie bezpośredni autobus do Taksim 14TRY (bilet kupuje się w autobusie). Aby dojechać do centrum trzeba wziąć linię F1 do Kabatas a następnie T1 do Sultanahmet; metro w godzinach szczytu kursuje średnio co 5 minut. Dojazd taksówką z Taksim do Sultanahmet zajmuje ok 15 min i kosztuje 30 TRY
W przypadku obu lotnisk można kupić bilet na shuttle bus, który dowozi pod sam hotel. Do/z lotniska Ataturk jest to koszt 5 euro w przypadku Sabiha Gokcen jest to cena od 10-15 euro od osoby  w zależności od przewoznika. Autobusy takie kursują przeciętnie co godzinę.  UWAGA!!! Za przejazd płacić  można tylko w euro.

UWAGA!!!wylatując z lotniska Sabiha Gocken radziłabym przybyć ze znacznym wyprzedzeniem. Do odprawy paszportowej czekają tłumy a przeważnie działają jedynie 3 okienka. 

WALUTA

Walutą obowiązującą jest lira turecka ( 1 lira = 1,40zł). Warto zabrać ze sobą euro aniżeli dolary czy też funty. W wielu bowiem restauracjach, hotelach i sklepach ( zwłaszcza w sklepach z wyrobami skórzanymi, drogimi pamiątkami ) euro jest akceptowane. Waluta ta jest również akceptowana przez biura podróży organizujące lokalne wycieczki.
Kantory dostępne są na każdym kroku. Stosunkowo dobry przelicznik jest nawet na lotnisku a większość kantorów nie pobiera żadnej prowizji za wymianę. 

KARTY PŁATNICZE

W większości miejsc akceptowane są karty płatnicze.

NOCLEGI

Osobiście uważam, że najlepszą lokalizacją są okolice Sultanamet ( w pobliżu znajduje się Hagia Sophia i Błękitny meczet i dużo restauracji - jednym słowem serce Istambułu). Z noclegami nie ma problemu bo w tej części miasta hotel sąsiaduje z hotelem. Są zarówno te budżetowe jak i dla wymagających turystów. Jadąc bez wcześniejszej rezerwacji nie powinno być żadnego problemu ze znalezieniem noclegu.   


O atrakcjach turystycznych będzie więcej w następnych postach.


wtorek, 24 listopada 2015

Filipiny: Tagaytay

Tagaytay jest uroczym miasteczkiem z jeziorem, w którego środku jest wulkan na zboczach którego mieszkają ludzie. Jest też dobrym pomysłem na jednodniowy wypad z Manili. 

Jak przeczytaliśmy w internecie autobusy odjeżdżają ze stacji Buen dia, która jest w pobliżu stacji Baclaran. Tyle w teorii. Praktyka nie do końca miała odzwierciedlenie w rzeczywistości...

Jedziemy metrem. Siada koło mnie mężczyzna i zagaduje. Pyta co robimy i gdzie jedziemy. Odpowiadam na pytania i pytam jaki jest jego cel pobytu w Manili. On z uśmiechem odrzeka, że biznes. Biznes? - patrzę z niedowierzaniem i mówię, że tutaj nie ma na czym robić biznesu. On jeszcze raz na mnie spogląda i mówi: tutaj wszyscy są nienormalni i wierzą we wszystko co się im powie. Można tu sprzedać absolutnie wszystko. Cóż powiedzieć. Chyba jest w tym trochę prawdy. Ludzie wierzą tu absolutnie we wszystko. 

Docieramy do stacji Baclaran. Mężczyzna z metra mówi nam w którą stronę mamy iść. Po drodze dla pewności pytamy się ludzi czy idziemy we właściwym kierunku. Zaczynają się problemy... Docieramy do głównej ulicy i nie wiemy co dalej. Okazało się, że Buen dia to nie jest żaden dworzec tylko jakiś punkt, z którego odjeżdżają autobusy. Problem polega na tym, że takich "punktów" jest wiele a ludzie nie mieli bladego pojęcia jak mamy iść. Podawali nam sprzeczne informacje. W końcu poszliśmy tam gdzie mówiła większość. Udało się - znależliśmy autobus. Rada dla podróżnych - autobus zatrzymuje się po prawej stronie przy McDonadzie. Dopiero ostatnia osoba chyba z 20 zapytanych nam o tym powiedziałam

Chociaż Tagaytay znajduje się jedynie 47 km na południe od Manili to ze względu na korki jedzie się w jedną stronę 2,5h. W autobusie jednak sprawnie działa klimatyzacja i ku naszemu zaskoczeniu puszczane są filmy ( często z angielskimi napisami), które niedawno były w kinach jak np. San Andreas. Cena to 78 PHP za osobę w jedną stronę. 

Docieramy na miejsce zmęczeni i głodni. Idziemy do restauracji, która wygląda rewelacyjnie. W dodatku było to pierwsze miejsce gdzie można było płacić kartą. Na wyglądzie niestety się skończyło. Jedzenie choć do tanich jak na warunki filipińskie nie należało nie zachwycało. W dodatku wszyscy filipińscy kelnerzy gapili się na nas cały czas jakbyśmy byli atrakcją turystyczną. 

Bierzemy motorową taksówkę ( 50 PHP) od osoby i docieramy do jeziora, z którego widać wulkan. Dobrze, że nie ruszyliśmy na piechotę jak początkowo planowaliśmy bo okazało się, że jechaliśmy prawie 30 min!!!

Docieramy do brzegu jeziora a tam... sami naciągacze próbujący nam wcisnąć wycieczkę na wulkan za 1500 PHP. Nie zgodziliśmy się - raz, że cena kosmiczna a dwa, że zanim byśmy dopłynęli byłoby już ciemno. Stwierdziliśmy, że odbijemy to sobie i polecimy na Teneryfę. 

Bierzemy motorową taksówkę do centrum miasta a następnie autobus, którym wracamy prosto do Manili. 





środa, 18 listopada 2015

Filipiny: Manila - Muslim Town

Muzułmańskie miasto znajduje się w Quiapo - jednej z dzielnic Manili. Trafiliśmy tutaj przypadkiem szukając drogi do naszego hotelu. 

Do miasta wchodzi się przez bramę, która bardziej przypomina wejście do chińskiego aniżeli do muzułmańskiego miasteczka.



Niedaleko od bramy głównej znajduje się Złoty Meczet. Aby wejść na jego teren trzeba najpierw udać się do biura i wpisać na listę gości. Słyszymy, że możemy obejść meczet jedynie dookoła i nie możemy robić zdjęć. W pakiecie darmowym dostajemy kroczącego za nami szpiega, który  sprawdzał czy faktycznie nie łamiemy przepisów.


 Złamaliśmy. No dobrze - ja złamałam. Korzystając z nieuwagi udało mi się zrobić dwa zdjęcia. Oto wnętrze


a oto mozaika na zewnątrz meczetu


 Cała dzielnica wygląda tak jak na zdjęciach poniżej i zbytnio nie różni się od innych części miasta. Może z tym wyjątkiem, że można tutaj dostać jedzenie halal i typowe muzułmańskie stroje dla kobiet.










Malezja: Jak smakuje durian?


Chyba żaden owoc nie wywołuje tylu emocji co durian. Przez jednych jest uwielbiany przez innych odrzucany ze względu na smak i zapach. Nie bez powodu - durian zwyczajnie śmierdzi. A smród ten przypomina wszystko co najgorsze: rozkładające się ryby, śmieci, śmierdzące stopy. 

Dla wielu jednak jest przysmakiem co ma także odzwierciedlenie w cenie. Durian bowiem do tanich nie należy. Wręcz przeciwnie - na azjatyckim rynku jest jednym z najdroższych owoców. 

Każdego roku hotele walczą z gośćmi hotelowymi aby ci nie wnosili tego owocu do pokojów tylko spożywali go na zewnątrz. Bezskutecznie - klientów nie odstraszają nawet kary. W hotelu, w którym nocowaliśmy nie pomogły ostrzeżenia i kary - smród zaczął roznosić się po piętrach. Dostęp świeżego powietrza nie zabija zapachu, który wnika w każdą szczelinę i utrzymuje się. Jednym ze sposobów na zabicie zapachu jest kawa. 

A teraz do konkretów. Poniżej na zdjęciu durian. Jak widać jest on całkiem sporych rozmiarów. Sprzedawany jest bardzo często w małych kawałkach. 



Moja pierwsza durianowa próba była w Tajlandii. Wtedy jeszcze nie wiedziałam do końca co to takiego. Jadalna część jest jasnożółta i bardzo miękka. Kiedy chwyci się ją w ręce szybko się rozpada a kiedy wkłada się ją do ust to szybko ... chce się ją wypluć! Takie przynajmniej było moje pierwsze wrażenie.

Przez długi czas nie powróciłam do durianu aż do mojego ostatniego wyjazdu kiedy postanowiłam spróbować jeszcze raz. Tym razem padło na ciasto durianowe. Cóż powiedzieć. I tym razem mnie nie zachwyciło ale przynajmniej nie miałam odruchów wymiotnych i myślę, że za jakiś czas spróbuję jeszcze raz. Być może to kwestia przyzwyczajenia kubków smakowych...


Poniżej durianowe szaleństwo. Są durianowe ciastka, lody, kawa, czekoladki a nawet...popcorn!


\



wtorek, 10 listopada 2015

Malezja: Putrajaya

Putrajaya oddalona jest o 25 km od Kuala Lumpur i jest nowym centrum administracyjnym Malezji. Dotrzeć tu można bezpośrednio pociągiem albo autobusem z Kuala Lumpur. 

My pojechaliśmy pociągiem, który jedzie bezpośrednio z Kuala Lumpur Sentral. W godzinach szczytu kursuje on co pół godziny a poza nimi co godzinę. Bilet kosztował 9,50 RM w jedną stronę a podróż zajęła 20 minut. 

Docieramy na dworzec autobusowy, który znajduje się niedaleko miejsca gdzie zatrzymuje się pociąg. Upał nieziemski! Istnieje autobus turystyczny, którym można zwiedzać miasto. Ze względu na wysoką cenę - 13RM rezygnujemy i bierzemy lokalny autobus za 0,5RM!Mężczyzna na dworcu powiedział nam aby wziąć autobus L01. W rzeczywistości jednak większość z nich jedzie do centrum. Po drodze mijamy wszystkie miejsca, które zobaczylibyśmy z autobusu turystycznego. 

Miasto nie pasujące do rzeczywistości. Ulice szerokie, trawniki perfekcyjnie przystrzyżone  a chodniki nieskazitelnie czyste. Aż trudno uwierzyć, że takie miasto istnieje!

Docieramy do meczetu. Obowiązkowo założyć musiałam długą narzutę z kapturem aby zakryć włosy i kolana.  

Meczet choć piękny zarówno w środku jak i na zewnątrz jest niefunkcjonalny. Dziedziniec pokryty jest płytkami, które zwyczajnie palą w stopy kiedy świeci słońce. Kiedy jest deszcz natomiast ( my natrafiliśmy na porę deszczową i zostaliśmy uziemieni w meczecie na ponad 2h) płytki stają się tak śliskie, że o poślizgnięcie nie jest trudno. 

"Przesiąknięci" deszczem i atmosferą meczetu bierzemy autobus powrotny na dworzec a potem do Kuala Lumpur.

Łączność ze światem musi być nawet w meczecie.
Istnieje nawet sieć "u pustaka"
a oto już wnętrze meczetu