poniedziałek, 2 września 2019

Mont Saint Michel


Byłam, zobaczyłam zatem mogę się wypowiedzieć czy warto tu przyjechać. 

Mont Saint Michel był na mojej liście od dawna. Pierwszy raz usłyszałam o nim kiedy chodziłam do szkoły podstawowej - ponad 20 lat temu. Niewielka wysepka w północnej Francji na szczycie której znajduje się klasztor była dla mnie czymś magicznym. Odkąd o niej usłyszałam wiele razy byłam we Francji ale zawsze albo w innej jej części albo coś stawało na przeszkodzie. W końcu się udało. 


Jak w całej Francji (może za wyjątkiem Lazurowego Wybrzeża) komunikacja jest uboga, zwłaszcza do miejsc, które są atrakcyjnie turystycznie. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest. Z St Molo jednego z bardziej obleganych turystycznie miasteczek Bretanii dojazd do Saint Michel jest bardzo ograniczony. Dojechać można samochodem w niecałą godzinę, autobusem oraz pociągiem z przesiadkami. W Mont Saint Michel nie ma stacji kolejowej. Najbliższa znajduje się w Pontorson oddalonym od wyspy o 10 km. Stamtąd kursuje podstawiony autobus na wyspę. Połączenia dają jednak wiele do życzenia. Są zaledwie dwa w ciągu dnia i to z przesiadkami przez Rennes. Pierwsze o 8 35 (na miejscu o 10 46) a drugie o 18 28 (na miejscu o 19 45). Z Pontorson natomiast o 15 32 (w St Molo o 17 55). Bilet w jedną stronę kosztuje od 9.10 euro. Jeśli wiemy, że na pewno pojedziemy pociągiem lepiej kupić bilet z wyprzedzeniem. Często bowiem promocyjne bilety kończą się i wtedy bilet kosztuje prawie 30 euro od osoby w jedną stronę. 

Ja do Mont Saint Michel pojechałam autobusem z Saint Molo. Firma Keolis (link do strony tutaj) oferuje przejazdy za 23 euro w obie strony. Podobnie jak w przypadku pociągu są one bardzo ograniczone. Autobus zabiera pasażerów z punktu znajdującego się przy promenadzie blisko informacji turystycznej - to jest jeszcze jeden powód aby wybrać autobus ponieważ dworzec kolejowy w St Molo znajduje się nieco dalej od centrum miasta. Istnieją dwa kursy o 9 15 i o 13 15.    
Autobus przejeżdża przez urokliwe francuskie wioski aż wreszcie dociera na gigantyczny parking. Stamtąd możemy iść na wyspę na piechotę (około 30 minut), dorożką  (płatną) lub bezpłatnym autobusem podjechać (są ogromne kolejki, ale autobusiki odjeżdżają co chwilę). Oznakowania są na każdym kroku i nie ma możliwości, aby się zgubić. Przy parkingu działa również informacja turystyczna. 

Podekscytowana szybko znalazłam się u podnóża wyspy. Od razu po lewej stronie jest La Mere Poulard słynąca z wyjątkowych omletów. Czy faktycznie są wyjątkowe? Nie wiem nie byłam. Za omletami nie przepadam, a i ceny w restauracji powalają. Z opinii jednak jakie czytałam to nie jest to żadna rewelacja. Kiedy tylko ją jednak otwierają przed wejściem ustawiają się tłumy turystów.    


Idę dalej. Urokliwe średniowieczne uliczki coraz bardziej zapełniają się turystami, co nie nie dziwi mnie, gdyż jest to jedna z większych atrakcji Francji. Im jednak dalej tym bardziej odechciewa się chodzić - chińska tandeta dominuje. Ktoś kto poszukuje niesamowitych galerii czy oryginalnych pamiątek zwyczajnie się zawiedzie. Jeśli chcemy coś zjeść to także się zawiedziemy. Mamy do wyboru kupić albo kanapkę albo pójść do burżuazyjnej restauracji gdzie butelka wody kosztuje 8 euro. Nie ma niczego pośrodku. Miałam szczęście, że zabrałam ze sobą kanapki :).



Na wyspie jest jedna główna uliczka, którą dojdziemy do małego placu, z którego prowadzą schody do wzniesionego 80 m n.p.m zespołu klasztornego założonego przez benedyktynów w X wieku. Wstęp jest płatny. Osobiście nie skorzystałam. Zobaczyłam klasztor i jego wnętrza na zdjęciach, które nie wywarły na mnie aż takiego wrażenia aby wydawać 10 euro.





Z samej góry rozciąga się widok na zatokę. Są także ławki gdzie można usiąść i skonsumować kanapki.

Mont Saint Michel jest miejscem typowo turystycznym. Turystów jest taka masa, że w sezonie lepiej się tutaj nie wybierać. Odkąd wybudowano most łączący wyspę z lądem zniknęła magia tego miejsca. Wyspa już nie jest odcięta od świata podczas przypływu. Można do niej dotrzeć praktycznie o każdej porze dnia i nocy.

Przyjeżdżając tutaj nie sądziłam, że po godzinie z hakiem nie będę miała co robić! Jeśli ktoś nie ma w planach kupowania chińskiego badziewia, obiadu w luksusowej restauracji czy zwiedzania klasztoru to godzina w zupełności wystarczy. Niestety, jeśli ktoś przyjechał autobusem jest skazany aby pobyć tutaj parę godzin. Może spacerkiem wrócić na parking. Osobiście muszę powiedzieć, że ta część mojego pobytu podobała mi się najbardziej - widać wyspę w całej okazałości. Jeśli ma się szczęście to zobaczyć można również owieczki. W połowie drogi znajdują się 3 małe restauracje o dosyć przyzwoitych cena i sklep z pamiątkami - zdecydowanie lepszy od wszystkich razem wziętych znajdujących się na wyspie. Można w nim np. kupić trochę pamiątek wyprodukowanych we Francji.

Zobaczyłam miejsce, o którym zawsze marzyłam. Zaspokoiłam swoją ciekawość, ale wiem, że już więcej tu nie przyjadę. Jak to bywa z miejscami typowo turystycznymi często są one przereklamowane. Problem jednak polega na tym, że aby móc to stwierdzić, trzeba je najpierw zobaczyć ;).











czwartek, 22 sierpnia 2019

Carcassonne


Carcassonne od zawsze kojarzyło mi się z ogromnym zamkiem z fortyfikacjami i grą planszową o tej samej nazwie. Chociaż uwielbiam planszówki to gra nie należała do moich ulubionych aż do momentu kiedy nie zobaczyłam tego uroczego miasteczka i nie zrozumiałam o co w niej do końca chodzi. 

A teraz do rzeczy.

Co zobaczyć?
Żałowaliśmy, że nie przyjechaliśmy tu na co najmniej tydzień. Miasto jak i cały rejon obfituje w zabytki. Nie byliśmy świadomi, że dookoła Carcassonne zlokalizowanych jest co najmniej 10 wartych zobaczenia zamków, jaskinie ze stalaktytami, urocze średniowieczne miasteczka i inne cuda. Niestety bez samochodu nie da się do nich dojechać. Komunikacja miejska i podmiejska pod tym względem jest beznadziejna.
W centrum informacji miejskiej dostaliśmy nadmiar na firmę, w której można wykupić zorganizowane wycieczki. Niestety okazała się ona nieprzydatna. Wycieczki nie są organizowane codziennie a w czasie kiedy my byliśmy nie było nic dostępnego.

Carcassonne można podzielić na dwie części: pierwsza rozciąga się w pobliżu kanału ( w sezonie organizowane są nawet rejsy stateczkiem po kanale) i zaraz przy wyjściu z dworca kolejowego oraz druga z zamkiem i uroczymi średniowiecznymi uliczkami, która jest położona około 25 minut na piechotę od tej pierwszej. W obu znajdują się restauracje i hotele oraz apartamenty dla turystów. 

Zamek Comtal z fortyfikacjami będący główną atrakcją miasta jest widoczny jest z daleka. Dociera się do niego poprzez most i uliczki które prowadzą prosto do murów obronnych zamku. I tutaj spotkała nas niespodzianka. O ile np. w Wielkiej Brytanii czy w wielu innych miejscach byłyby już kasy biletowe przy samych murach, o tyle tutaj ich nie ma. Po przejściu przez bramę i mały mostek wchodzimy do barwnego miasteczka pełnego średniowiecznych uliczek, sklepików i restauracji. Momentami ma się wrażenie jakby czas się zatrzymał. Zamek pojawia się dopiero na samym końcu i ku naszemu zaskoczeniu jest on niewielki w porównaniu z całymi fortyfikacjami. Niewielki i co tu dużo mówić - mało interesujący. Zawiedzie się ktoś kto liczy na to, że zobaczy coś podobnego do zamku w Malborku czy do zamku w Wersalu. W środku jest ogromny sklep z pamiątkami i sala, w której są głównie rzezby, które zachowały się z początków zamku m. in chrzcielnica. Atrakcją natomiast są mury obronne. Istnieją trzy trasy, które nie są ze sobą połączone, z każdej rozciąga się inny widok.  Po skończeniu każdej trasy trzeba wrócić z powrotem do zamku aby rozpocząć kolejną trasę co jest trochę męczące zwłaszcza, że nie ma żadnej informacji na ten temat po za kończeniu każdej z tras. My po zakończeniu pierwszej trasy myśleliśmy, że to już koniec. Dopiero w ostatniej chwili w przechowalni bagażu zobaczyliśmy ogromną mapę z zaznaczonymi trasami. Gdyby nie ona nie bylibyśmy tego świadomi. 
Bilet kosztuje 9 euro i można go kupić przez internet. Ważny jest rok od momentu zakupu. Nie trzeba zatem martwić się, że przepadnie jeśli nasz lot zostanie odwołany.


















Pont Vieux czyli stary most, którym dojdziemy do części gdzie znajduje się zamek. Zaraz za nim są uliczki które prowadzą do zamku.



Katedra znajdująca się niedaleko zamku. Wstęp do niej jest bezpłatny.


Muzeum szkolnictwa


Plac Carnot i odchodzące od niego uliczki w każdy wtorek czwartek i sobotę na Placu Carnot  odbywa się targ, gdzie można kupić świeże warzywa, owoce czy też kwiaty. Jeśli ktoś chce tam jechać specjalnie by go zobaczyć to od razu mówię, że nie warto! Nie jest to targ taki jaki większość z nas sobie wyobraża ze zdjęć pełen straganów z warzywami, rybami czy też kwiatami. Straganów jest zaledwie kilka i gdybym nie wiedziała, ze akurat wypadał dzień targowy to bym nie uwierzyła, że to targ.





Jak dojechać?

Do Carcassonne najlepiej i najszybciej polecieć samolotem. Ryanair oferuje bezpośrednie loty m.in z Brukseli, Londynu, Porto czy Edynburga. Z lotniska do centrum dotrzeć można autobusem, który jest zsynchronizowany z przylotami i odlotami. Znajduje się on zaraz przy wyjściu z lotniska. Bilet można kupić u kierowcy za 6 euro lub poprzez pobraną wcześniej aplikację mobilną. Podróż do centrum zajmuje 15 minut a autobus zatrzymuje się w kilku punktach w mieście. Kierowca był tak sympatyczny, że nawet wskazał nam jak mamy dotrzeć do ulicy gdzie był nasz nocleg. 

Jeśli ktoś nie ma bagażu może ruszyć na lotnisko na piechotę. My tak zrobiliśmy. Zajęło nam to niecałe 40 minut. Trzeba jednak uważać bo w pewnych miejscach chodnik wygląda jak po wybuchu bomby a w innych nawet go nie ma.  

Gdzie nocować?

W mieście bardzo popularne i stosunkowo tanie są całe mieszkania, które można wynająć poprzez booking.com czy też airbnb.com. My również skorzystaliśmy z takiej opcji. Wynajęliśmy La Bustocienne w samym centrum miasta. Do dyspozycji mieliśmy sporych rozmiarów sypialnię, pokój gościnny, aneks kuchenny oraz łazienkę. Ku mojej radości nie było wi-fi ( bez internetu też da się żyć :)). 

Co jeść? 

W Carcassonne, podobnie jak w całej Francji je się obiad do godziny 14 i kolację po godzinie 19. W praktyce oznacza to, że pomiędzy 14 a 19 oprócz kanapek w lokalnych sklepach nie dostaniemy niczego konkretnego. Prawie oszaleliśmy z radości jak zobaczyliśmy bar z kebabem, który był otwarty od 18 30 i w którym dostaliśmy jedzenie prawie od razu ( 30 minut a czyni różnicę ;)) 
We Francji bardzo popularne są zestawy dnia: przystawka, danie główne i deser. Kupione razem wychodzą znacznie taniej niż osobno, co więcej są świeże bo najczęściej zamawiane i schodzą na bieżąco. 

Pewne jest jedno, o ile Brytyjczycy potrafią spieprzyć w kuchni prawie wszystko o czym niejednokrotnie się przekonałam żyjąc w Wielkiej Brytanii ponad 7 lat o tyle Francuzi nawet z udka kurczaka potrafią wyczarować niezwykłe danie. Prawdopodobnie gdzie nie pójdziecie jedzenie będzie smakować.

Co kupić?

Sklepików z pamiątkami jest sporo, w szczególności w okolicy samego zamku. Niestety trzeba trochę się nachodzić aby znależc coś oryginalnego. Wszędzie jest bowiem pełno chińskiej tandety. Najlepszymi pamiątkami będą wyprodukowane we Francji zapachowe mydełka i torebeczki z lawendą, które są bardzo popularne na południu Francji. Innym pomysłem są oczywiście sery, wino, bardzo popularne kandyzowane owoce, pasztety z trufli czy też czekoladki.










wtorek, 23 lipca 2019

Wyspy Aran


Wyspy Aran to archipelag trzech wysp: Inis Mór, Inis Meain oraz Inis Oirr leżących u zachodnich wybrzeży Irlandii, niedaleko Galway. Pierwsza z nich jest największą i najczęściej odwiedzaną. O wyspach dowiedziałam się przypadkiem kiedy planowałam kolejną podróż do Irlandii. W internecie zobaczyłam zdjęcia i ... oszalałam! Chciałam koniecznie zobaczyć to miejsce, i zobaczyłam :). 

Co mnie w niej urzekło? To, że tam nic nie ma! Może prawie nic i w tym cały urok wyspy. Mieszka na niej tylko 800 osób, większość z nich niedaleko przystani promowej. Jest kilka sklepików, głównie otwartych dla turystów. Oprócz jedzenia można w nich kupić lokalne pamiątki jak swetry czy buty. Jak się jednak dowiedzieliśmy od rodziny w Doolin u której nocowaliśmy, a która kiedyś mieszkała na tej wyspie to wszystkie rzeczy są sprowadzane z Chin a na miejscu jest zmieniana tylko metka na ubraniu na irlandzką. 
Na całym archipelagu nie ma drzew, palm ( to chyba pierwsze skojarzenie jeśli myśli się o wyspie) czy też licznych samochodów ( choć istnieją, na wyspie jest również stacja benzynowa). Jest natomiast otwarta przestrzeń, wysokie klify ( wyższe niż Moherowe Klify u zachodnich wybrzeży Irlandii), cudowne plaże, konie i osiołki co kawałek i ...cisza. 

Jak dojechać?

- promem: z wioski Doolin do której można dojechać autobusem z Galway każdego dnia odpływają promy na wyspy. Bilet powrotny kosztuje 25 euro. Podróż w jedną stronę trwa około 1h 20 min. Z Doolin prom odpływa o 10 00 a z Inis Mor o 16. 
więcej informacji na stronie przewoznika: https://www.doolin2aranferries.com/
My wybraliśmy tą opcję i popłynęliśmy na Inis Mór. 

Istnieje opcja przenocowania na wyspie w którymś z tamtejszych pensjonatów. My niestety nie skorzystaliśmy z tej opcji i żałujemy bo czasu nie było za wiele na zwiedzenie całej wyspy.

- małym samolotem za 49 euro w obie strony z lotniska Connemara, które jest oddalone o około 45 minut jazdy od Galway. Lot trwa 8 minut. Oto link: https://aerarannislands.ie/times-rates/

Jeśli nie posiada się własnego samochodu to najlepiej przenocować w Doolin gdyż autobusy dojeżdżające do Doolin nie są zsynchronizowane z promami. 

Jak się poruszać?
- na piechotę - my wybraliśmy tą opcję, niestety nie udało nam się wszystkiego zobaczyć ze względu na brak czasu. 
- rowerem - zaraz przy porcie działa wypożyczalnia rowerów
- dorożką 
- busem turystycznym, który zatrzymuje się przy każdej atrakcji; busy czekają na turystów zaraz przy wyjściu z promu.  













Ostatnie zdjęcie jest ze strony: https://www.independent.ie/irish-news/education/the-weekly-read-an-island-girls-insight-into-growing-up-on-inis-mr-31364327.html. Niestety tutaj nie udało nam się dotrzeć. Wszystkie pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa.