Byłam, zobaczyłam zatem mogę się wypowiedzieć czy warto tu przyjechać.
Mont Saint Michel był na mojej liście od dawna. Pierwszy raz usłyszałam o nim kiedy chodziłam do szkoły podstawowej - ponad 20 lat temu. Niewielka wysepka w północnej Francji na szczycie której znajduje się klasztor była dla mnie czymś magicznym. Odkąd o niej usłyszałam wiele razy byłam we Francji ale zawsze albo w innej jej części albo coś stawało na przeszkodzie. W końcu się udało.
Jak w całej Francji (może za wyjątkiem Lazurowego Wybrzeża) komunikacja jest uboga, zwłaszcza do miejsc, które są atrakcyjnie turystycznie. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest. Z St Molo jednego z bardziej obleganych turystycznie miasteczek Bretanii dojazd do Saint Michel jest bardzo ograniczony. Dojechać można samochodem w niecałą godzinę, autobusem oraz pociągiem z przesiadkami. W Mont Saint Michel nie ma stacji kolejowej. Najbliższa znajduje się w Pontorson oddalonym od wyspy o 10 km. Stamtąd kursuje podstawiony autobus na wyspę. Połączenia dają jednak wiele do życzenia. Są zaledwie dwa w ciągu dnia i to z przesiadkami przez Rennes. Pierwsze o 8 35 (na miejscu o 10 46) a drugie o 18 28 (na miejscu o 19 45). Z Pontorson natomiast o 15 32 (w St Molo o 17 55). Bilet w jedną stronę kosztuje od 9.10 euro. Jeśli wiemy, że na pewno pojedziemy pociągiem lepiej kupić bilet z wyprzedzeniem. Często bowiem promocyjne bilety kończą się i wtedy bilet kosztuje prawie 30 euro od osoby w jedną stronę.
Ja do Mont Saint Michel pojechałam autobusem z Saint Molo. Firma Keolis (link do strony tutaj) oferuje przejazdy za 23 euro w obie strony. Podobnie jak w przypadku pociągu są one bardzo ograniczone. Autobus zabiera pasażerów z punktu znajdującego się przy promenadzie blisko informacji turystycznej - to jest jeszcze jeden powód aby wybrać autobus ponieważ dworzec kolejowy w St Molo znajduje się nieco dalej od centrum miasta. Istnieją dwa kursy o 9 15 i o 13 15.
Autobus przejeżdża przez urokliwe francuskie wioski aż wreszcie dociera na gigantyczny parking. Stamtąd możemy iść na wyspę na piechotę (około 30 minut), dorożką (płatną) lub bezpłatnym autobusem podjechać (są ogromne kolejki, ale autobusiki odjeżdżają co chwilę). Oznakowania są na każdym kroku i nie ma możliwości, aby się zgubić. Przy parkingu działa również informacja turystyczna.
Podekscytowana szybko znalazłam się u podnóża wyspy. Od razu po lewej stronie jest La Mere Poulard słynąca z wyjątkowych omletów. Czy faktycznie są wyjątkowe? Nie wiem nie byłam. Za omletami nie przepadam, a i ceny w restauracji powalają. Z opinii jednak jakie czytałam to nie jest to żadna rewelacja. Kiedy tylko ją jednak otwierają przed wejściem ustawiają się tłumy turystów.
Idę dalej. Urokliwe średniowieczne uliczki coraz bardziej zapełniają się turystami, co nie nie dziwi mnie, gdyż jest to jedna z większych atrakcji Francji. Im jednak dalej tym bardziej odechciewa się chodzić - chińska tandeta dominuje. Ktoś kto poszukuje niesamowitych galerii czy oryginalnych pamiątek zwyczajnie się zawiedzie. Jeśli chcemy coś zjeść to także się zawiedziemy. Mamy do wyboru kupić albo kanapkę albo pójść do burżuazyjnej restauracji gdzie butelka wody kosztuje 8 euro. Nie ma niczego pośrodku. Miałam szczęście, że zabrałam ze sobą kanapki :).
Na wyspie jest jedna główna uliczka, którą dojdziemy do małego placu, z którego prowadzą schody do wzniesionego 80 m n.p.m zespołu klasztornego założonego przez benedyktynów w X wieku. Wstęp jest płatny. Osobiście nie skorzystałam. Zobaczyłam klasztor i jego wnętrza na zdjęciach, które nie wywarły na mnie aż takiego wrażenia aby wydawać 10 euro.
Z samej góry rozciąga się widok na zatokę. Są także ławki gdzie można usiąść i skonsumować kanapki.
Mont Saint Michel jest miejscem typowo turystycznym. Turystów jest taka masa, że w sezonie lepiej się tutaj nie wybierać. Odkąd wybudowano most łączący wyspę z lądem zniknęła magia tego miejsca. Wyspa już nie jest odcięta od świata podczas przypływu. Można do niej dotrzeć praktycznie o każdej porze dnia i nocy.
Przyjeżdżając tutaj nie sądziłam, że po godzinie z hakiem nie będę miała co robić! Jeśli ktoś nie ma w planach kupowania chińskiego badziewia, obiadu w luksusowej restauracji czy zwiedzania klasztoru to godzina w zupełności wystarczy. Niestety, jeśli ktoś przyjechał autobusem jest skazany aby pobyć tutaj parę godzin. Może spacerkiem wrócić na parking. Osobiście muszę powiedzieć, że ta część mojego pobytu podobała mi się najbardziej - widać wyspę w całej okazałości. Jeśli ma się szczęście to zobaczyć można również owieczki. W połowie drogi znajdują się 3 małe restauracje o dosyć przyzwoitych cena i sklep z pamiątkami - zdecydowanie lepszy od wszystkich razem wziętych znajdujących się na wyspie. Można w nim np. kupić trochę pamiątek wyprodukowanych we Francji.
Zobaczyłam miejsce, o którym zawsze marzyłam. Zaspokoiłam swoją ciekawość, ale wiem, że już więcej tu nie przyjadę. Jak to bywa z miejscami typowo turystycznymi często są one przereklamowane. Problem jednak polega na tym, że aby móc to stwierdzić, trzeba je najpierw zobaczyć ;).